poniedziałek, 21 maja 2012

W maju na haju, więc przytul chaos

Stwierdziłem, że zajrzę. Tak mam. Co się okazało? 
Że ostatni wpis jest z 23. maja zeszłego roku! Ale piękna rocznica! Od razu mnie refleksje dopadły

Bo przecież w ogóle jest pięknie. Wszystko jest takie ciepłe i miękkie. Jedni pytają się mnie o numer do dilera, inni czy się zakochałem, ktoś kiedyś wątpił w moją heteroseksualność przy zakupach torebki, jeszcze inni mnie nie poznają. Z kimś się pokłóciłem, z wieloma ludźmi się poznałem i polubiłem, w obie strony czasem z wzajemnością, czasem bez niej. Odkryłem z całą mocą, romantyzmem i otwartością Beatlesów, Floydów, AC/DC. 
Piszę, kiedy jestem szczęśliwy, dobrze to wiecie. A dzisiaj jestem szczęśliwy. Mimo, że muszę żyć przez jakiś czas za 5 PLN/dzień (18 dni jeszcze, więc policzcie sobie, ile mam ;). To będzie achievement, jeżeli to mi się uda. Krogul Insane Spending Survival - KISS w skrócie.Towarzyszy mi w związku z tym kawa, Shoot to Thrill, 9gag, Rozmowa i obserwacja w diagnozie psychologicznej, ponad 1000 innych stron do przeczytania na papierze,  kolejne przyjdą, a jeszcze więcej w sieci czeka na odkrycie. I to jest fajne.
Lubię to, jaką zmianę przeszedłem przez ostatni rok. Nie pisałem, wiem. Ci, z którymi rozmawiałem, ci, z którymi się bawiłem i upijałem do rana i ci, którzy mnie wspierali, dopingowali, kopali i zachęcali, byli ze mną na bieżąco. Ich zapytajcie, bo sami są najszczęśliwszymi ludźmi, jakich znam. Szczęściu trzeba pomagać, sobie też. Z dnia na dzień oczywiście odpada, by to wszystko ogarniać. Dopiero z perspektywy czasu można spojrzeć na siebie sprzed roku, sprzed dwóch, z początku studiów. 
Przeżywam najlepsze chwile swojego życia tu i teraz, bo niby kiedy indziej? Życie trzeba sobie urozmaicać. Czasem się coś palnie i trzeba się z tego gęęęęsto tłumaczyć. Innym razem trafia się w dziesiątkę. Raz planujesz, raz improwizujesz. Przytul chaos, jak zdarza się pradawnemu ludowi Bakongo z Kongo mawiać.
Raczej jednorazowy wpis. Ot, bo mnie czasem zaganiali do pisania. Właściwie to dość często. Sesja idzie i wszystko się zrobi, byleby zająć umysł czymś innym. A tu taka niespodzianka, że od roku nie pisałem. Viva la procrastinacion!

poniedziałek, 23 maja 2011

O zdrowiu od dupy strony

Nie znoszę tego momentu, kiedy widzę jedno zdanie, z którym się nie zgadzam. Wtedy siadam do pisania. Zamiast oczywiście zakuwać to zdanie, bo za dwa dni kolokwium – jakżeby inaczej. "Inaczej", "inną metodą" się nie liczy. Tym razem trafiłem na nie w "Psychologii poznania" Tomasza Maruszewskiego, gdzie imć Tomasz (parafrazując) zgodził się ze zdaniem "punkt widzenia zależy od punktu siedzenia", a to oznacza, że wzrok nie dostarcza nam rzetelnych informacji na temat świata otaczającego.

No i?

Pomyślmy nad tym na chwilę. Puśćmy wodze tym liberalnym fantazjom – niech każdy widzi to, w co wierzy. I wierzy w to, co widzi. Albo na odwrót. W sensie, niech pierwotną będzie widzenie, a następnie absolutne przekonanie, a wtórną niech będzie wiara poprzedzająca postrzeganie.

Dzisiaj biorąc prysznic wpadłem na kolejny z moich genialnych pomysłów, który w sumie jest ściśle powiązany z tym, co mi właśnie sprezentował Maruszewski. Mówię tutaj o rodzaju konferencji naukowej. Na której każdemu miałoby odbić. Każdy miałby zwariować. Celowo wyciąć sobie piątą klepkę. Zdetonować synchronicznie poszczególne płaty w mózgu, a jakby to nie zadziałało – wyprasować ten pognieciony narząd w maglu albo u mamy. Lobotomia, leki i lunatycy – wszystko dozwolę, byleby nikt nie miał sprawnego umysłu.

Konferencja, na której każdy naukowiec założyłby, że choroba jest tak naprawdę oznaką zdrowia. "O zdrowiu psychicznym od dupy strony" – myślę, że tak można to wstępnie nazwać.

Czemu miałoby to służyć? Twierdzi się, że wiemy, co jest zdrowe. Czy jednak aby do końca? Czy mamy pełnię wiedzy o procesach zachodzących w naszych ciałach? Twierdzi się, że no nie. Takiej wiedzy nikt nie posiada. Dlaczego więc, dla rzetelności, naukowości itp. nie sprawdzić, czemu mogłaby przysłużyć się dana jednostka chorobowa? Co można dzięki niej osiągnąć?

W najlepszym wypadku, doprowadziłoby to do rewolucji.

W najgorszym, doprowadziłoby to do rewolucji i lepszego zrozumienia danych chorób.

Tak czy owak, pomysł jest mój i wara od niego. Jeszcze kiedyś się psychole zjadą, zobaczycie.

A skoro notka wrzucona, okna pomyte, pościel przewietrzona i pranie zrobione, to zmywanie naczyń i podłogi (różnymi środkami) zostawiam na jutro. Teraz może się w końcu pouczę.

poniedziałek, 18 kwietnia 2011

Bezprzewodowość

A nie pomyślał nikt może o tych biednych wróbelkach, gołębiach, wronach, srokach, krukach i innych sukach, że nie będą miały już niedługo gdzie siadać?


niedziela, 10 kwietnia 2011

Jak wierzę?

Dotej pory wierzyłem w dwie pewne rzeczy. Logikę i muzykę.

Od dzisiaj wierzę w logikę, muzykę i miłość.

Tak już jest. Dzięki Oldze takiej. Dziękuję Ci za to.

środa, 6 kwietnia 2011

Lekarzu lecz się sam

Jakże by to było, gdybym się nie zawiesił. Oficjalna wersja jest taka, że testowałem jak spadnie czytelnictwo bloga, jezeli zostawię go samemu sobie na miesiąc. Spada drastycznie, jak się można domyślić. I przy tej oficjalnej wersji, pomijającej moje braki czasu na pisanie, pozostańmy.

Miało być o mężczyznach i lekarzach, ale dzięki pewnym zajęciom na psychologii będzie też i o niej. Do rzeczy tedy!

Zwykło się obserwować, że przeciętny samiec jest jednostką niebywale podatną na wpływ środowiska zewnętrznego. Bakterie, grzyby, wirusy czy inne immunoustrojstwa - one istniały tylko w jednym celu. Czekały cierpliwie na samców alfa, beta i Romanów. Są zaprojektowane jako nadzwyczaj efektywna broń biologiczna. A z uzbrojonymi, niewidocznymi zabójcami się nie negocjuje, jak uczą nas filmy. Trzeba się ich pozbyć.

Operacja pod kryptonimem "Olaboga" szybko jednak jest w stanie swym zasiegiem objąć coraz większe obszary, aż w końcu potrzeba jest cała kampania witaminowo-coldrexowa. I kogo ma taki facet za sojusznika? Kobietę. W najlepszym wypadku - rodzoną matkę. W najgorszym - teściową. Obie istoty (jak i wszelkie ich stadia pośrednie, jak np. dziewczyna, żona) doprowadzają go do białej gorączki (o ironio, dosłownie). Traci się zmysły od tego (o ironio, ponownie dosłownie).

Dla takich chwil swej słabości właśnie, mężczyzna wynalazł płatną opiekę zdrowotną. Dzięki prostej transakcji zyskuje rozwiązanie, a pomija kontakt z jakże kłopotliwymi dla siebie osobami. Drogo, ale wygodnie. Boli, ale działa. A lekarze debile na to przystali.

Pomyślcie! Jest grupa ludzi, którzy wiedzą wszystko o życiu i śmierci. Ich słowa, powaga, autorytet decydują i wpływają na decyzje tysięcy ludzi wydających swe ostatnie tchnienia. Nawet ci intensywnie kaszlący muszą się z nimi dogadać, bo wkrótce im powietrza zabraknie. Każdy człowiek w obliczu zagrożenia dla własnego ciała, jest we współczesnym świecie bezradny. Zdany na innych. I ci inni są gotowi zrezygnować z absolutnej władzy nad życiem za odrobinę papieru...

No czy lekarze nie są, wedle kryteriów każdej kultury, głupcami?

Zagalopowałbym się jednak, wjeżdżając tak na nich. Prawda jest taka, że zdolność do rezygnowania z pewnych przywilejów nie jest domeną jedynie lekarzy. Problem zaczyna się wtedy, gdy cała nauka jest gotowa stanąć na głowie i wrócić do czasów scholastyki.

Wtedy to "wiara szukała zrozumienia". Dzisiaj powiedzielibyśmy, że sądy aprioryczne determinują potrzebę poszukiwania determinantów potwierdzających takie stanowisko. I im częściej słucham ćwiczeniowców, tym bardziej nie mogę oprzeć się wrażeniu, że niestety, ale wróciliśmy do metodologicznego średniowiecza. Nie wiem, jak daleko sięga to zjawisko w Instytucie Psychologii UŁ, ale póki co metoda, jaką przekazują mi "mądrości" nie napawa optymizmem.

Tak po prostu mam, że jeżeli ktoś zdecyduje się popełnić mi stwierdzenie "to jest x" to ja automatycznie myślę sobie "to nie jest x". Tym bardziej mnie podjudza, jak ktoś mi twierdzi "to jest x i nie ma opcji, aby to nie było x". I wtedy, dzięki mojemu stwierdzeniu, zaczyna sie taniec.

Oboje mamy racje, dopóki któraś ze stron nie stwierdzi, że racja jest tam. I często pozwala na więcej - udaje się na tyle przyszpilić interlokutora, że przyzna się, co szwankuje w tym jego stanowisku. Przyznaję jednak, że chociaż dialektyka nie jest dość ciekawą gałęzią uprawiania nauki, to sprawdza się świetnie jako poruszająca dyskusję. I tak na marginesie, najlepiej się czuję wtedy, kiedy się mylę. Nie ma lepszego zrozumienia, zwyczajnie.

Nie można nazwać czegoś nauką tylko dlatego, że będzie to metoda scholastyczna pomniejszona o aspekt boski, a poszerzona o statystykę i zdolność przyznania się do tego, że jest to w gruncie rzeczy scholastyka. Tak to jednak na razie wygląda. I coś tu nie gra. Nie o to w tym chodziło, aby po wiekach wracać na pozycje dogmatów i aksjomatów. Ja wyrażam sprzeciw wobec prostoty myśli, pytania i hipotezy. Wyrażam sprzeciw wobec głupoty z wyboru. Brak jest dla niej miejsca w tym przeludniającym się świecie.

Tedy zaklinam was! myślcie.

środa, 16 lutego 2011

Gdy samiec niedomaga


Każdy mężczyzna choruje. Nie ma wyjątku, zmiłowania czy rozgrzeszenia. Tak jak przyczyną 99% rozwodów jest małżeństwo, tak nie spotka się faceta, który nie zachoruje. I wtedy to, na ogół zimnokrwisty, pozbawiony uczuć samiec wykorzystać potrafi niesamowitą gamę zabiegów komunikacyjnych, na poziomie werbalnym i niewerbalnym, byleby tylko chorować jak najdłużej.

Choroba składa się (jak wszystko w obecnych czasach) z pięciu etapów dobrze znanych z godzenia się z rakiem, umieranime, odrzuceniem, utratą pracy czy czymkolwiek innym. Warto tą (jak się wydaje) genetycznie zakodowaną umiejętność prześledzić. Najlepiej na bazie wypowiedzi przeciętnego faceta.

Etap pierwszy: Zaprzeczenie

"Ja? Chory? Proszę cię"

"Gdybym był chory, nie wyjąłbym z lodówki piwa piwa i nie potrafiłbym napić się AAAAAARGH KRUWA MOJE ZATOKI"

"Ale miałem tyle planów... Piwo, poker, maraton koncertowo-filmowy, wyjazd do Tomka, napad na bank, skok na spadochronie, bicie rekordu w ilości zjedzonych schabowych... Ja nie mogę tego odpuścić..."

Etap drugi: Gniew

"Ktoś musi wyżywić tą rodzinę / napisać ten egzamin / wypić to piwo. Samo się nie zrobi, kobieto / potomku (syn lub córka) / chłopie!"

"No pięknie! Nie miało kiedy! Ekstra...! Ojjj jak boli mnie głowa..."

"Jeszcze jedno *kaszel* słowo, a *kaszel* już *kaszel**kaszel* *kaszel* *kaszel* *kaszel* bo wtedy *kaszel* *kaszel* *kaszel* ... O CZYM JA MÓWIŁEM! *kaszel*

Etap trzeci: Negocjacje

- Chcesz jeszcze herbatki?

- Tylko trochę.

- Z miodem czy z cukrem?

- Z miodem. I cukrem.

- Oba?!

- Ja tu umieram!!! *kaszel* *kaszel* *kaszel* *kaszel* *kaszel*

Etap czwarty: Depresja

- Ile jest?

- 37,8.

- No to już po mnie... - po chwili jednak dodaje - zmierz jeszcze raz.

(po chwili)

- I ile...?

- 37,9.

- Przyniesiesz mi koc? Chce umrzeć w cieple - a po przyniesieniu piątego koca - zmierz jeszcze raz.

(po kolejnej chwili)

- 37,9

- Oh, zgrozo! Koniec jest bliski.

- O czym ty bredzisz?

- Organizm przestaje walczyć...

Etap piąty: Akceptacja

"Chyba już mi lepiej"

"Tak naprawdę to to nic wielkiego nie było"

"Ja? Chory? Proszę cię"



Następna notka zaś będzie kontynuacja tej uroczej historii. Udowodnię wam, że to mężczyzna wynalazł system płatnej i prywatnej opieki zdrowotnej, czego można mieć bardzo szybko dość i czemu lekarze to w gruncie rzeczy idioci.

sobota, 5 lutego 2011

Seksu nie będzie


Sporo czasu temu, myślałem, że dziwnym jest zakazanie psom szczekania...

... ale zakaz szczekania dla psów po prostu wymięka wobec zakazu seksu dla człowieka.

Niskie IQ? Seksu nie będzie.
Powiem tak: Mamy tutaj dowód, że Brytyjskie sądownictwo i orzekanie jest pojebane. Od tej pory to głoszę wszem i wobec i ten wyrok jest tego niepodważalnym dowodem.

Idiotyzm opanowuje świat, a ja sie zwariować nie pozwolę. Warto zwrócić uwagę, że ów nieszczęsny dureń współżył z facetem, a sąd podał, że tenże dureń może nie wiedzieć, że seks prowadzi do ciąży. Wybaczcie, ale mam podstawy wątpić, czy by mu się to udało. Ale nie, to, że wierzy w bociany ewidentnie doprowadzi jego partnera do ciąży.

Ja z tego pociagu wysiadam, moi drodzy. Ułomni nikomu zagrażają. Debile na wysokich stanowiskach - już niestety tak.