wtorek, 7 września 2010

Czas Kwitnącego Sushi

 Nowa produkcja pod patronatem krogulczasa!

"Czas Kwitnącego Sushi", czyli jak osiągnąć największe możliwe zagęszczęnie mięsa na centymetrze kwadratowym nie łamiąc przy tym honorowego kodeksu bushido. Behind the scenes jest już available!

Środa, 1.09.2010, Łódź

Nie mogłem wytrzymać już do października, więc pojechałem. Siedzę w bibliotece uniwesyteckiej. Piszę pracę. Ok. 16.00 kończę.

Nastał Czas. 

Nie ma co już dłużej tego dwlekać, a przecież jeszcze na 18.00 na kawę jestem umówiony. Jadę do manufaktury. Kupuję ryż, matę bambusową, wasabi, nori. 


Wtorek, 7.09.2010, Radomsko

Fuck. Ale jestem głodny. A przecież na szarlotce i kalafiorze wiecznie nie można jechać. Co by tu wymyślić? Poradziłem się kolegi YT...

... i jak to mówią "raz się żyje".

Zaczyna się od ryżu. Specjalny, krótkoziarnisty, obecnie dostępny w większości szanujących się supermarketów podobno. Ja go, jak wiadomo, przywiozłem z Łodzi. 

Ryż się myje, tak, aby stał nam się (nie zgadniecie) biały. Bo normalnie to on taki se jest. I nawet jak jest napisane, że on już myty i polerowany był (wtf?), tak jak na moim, to i tak go myjecie. Niech sobie tak w wodzie postoi z pół godziny. W tym czasie możecie wyskoczyć po składniki. A będą to:

- Łosoś wędzony, płaty

- Łosoś wędzony, brzuszki

- Frankurterka, sztuk parę

- Ogórek konserwowy

Dobra, ryż się umył, to zmieniacie mu wodę jak rybkom, tylko że tej wody to nie więcej jak żeby wystawało ok. 1 cm ponad poziom ryżu. I wstawiacie na ogień, jak rybki, których nigdy specjalną sympatią nie dażyliście. Za dużo wody albo za dużo ognia i skończycie jak ja dzisiaj. Wykipi i będzie domagać się odszkodowania, wraz z sąsiadami.

Pamiętajcie, że jedna szklanka ryżu (ok. 100g) to tak mniej więcej na dwa płaty nori wystarczy.

No to gotujemy te rybki. Znaczy ryż. Ryż gotujemy na małym ogniu, ale nie najmniejszym. Jak zacznie wrzeć, to dajemy na najmnieszy możliwy i po ok. 15 minutach obserwujemy, ile nam wody odparowało. A najlepiej, żeby odparowało ile się da. Część może wykipieć :).

A, tip mały - ani mi się ważcie unosić pokrywki! Ani podczas gotowania, ani po tym, jak już ugotujecie. Niech sobie stygnie pod przykryciem.

Gdy już ostygnie, dodajemy octu ryżowego. Tak, to też jeden ze składników, które łatwo kupicie w supermarkecie i powinniście to zrobić dla dobra tego sushi, i w sumie każdego następnego dania ryżowego. Tego octu ryżowego to tak 2-3 łyżki stołowe na tą szklankę ryżu. Jest słono, jest słodko, jest kwaśnie.

Dobra, teraz czas na właściwą zabawę.

Matę bambusową, którą kupiliśmy w Łodzi, kładziemy na desce do krojenia. Na macie kładziemy nori, czyli wodorosty, bez których sushi by nie było*. Błyszczącym i gładkim do dołu, matowym i chropowatym na wierzchu. Obie strony się błyszczą, więc jak coś to możemy tym rzucić do góry, jak monetą. Mamy wtedy 50% szans, że upadnie dobrze, zamiast 100% szansy, że zrobimy to źle :).

No to układamy ryż. Do niewielkiej miseczki/czarki wlewamy trochę wody, w której będziemy moczyć palce, coby ryż się za bardzo nie poprzyklejał. I tak będzie się przyklejać, ale zawsze go trochę mniej, nie? Niewielka warstwa ryżu w zupełności wystarczy. Pamiętajmy, że trzeba tam potem jeszcze nasze bajery upchnąć. Ważne, żeby nie zasyfiać całego nori ryżem, ale zostawić trochę miejsca, bowiem jak będzie rolować i ugniatać, to wtedy nam trochę powyłazi tego boczkami, jeżeli położymy za dużo.


No to układamy. Ja ułożyłem najpierw ogórka, potem na niego płaty łososia, obok niego brzuszki, a na wierzch kabanosa. Tak naprawdę do sushi możesz władować wszystko. Bardzo praktykowane w Polsce są, oprócz powyższych składników: awokado, paluszki krabowe, krewetki, a myślę, że radę też by dało (i niechaj potepion będę) papryczki marynowane, mini-kolby kukurydzy, ogórek świeży, rzodkiewka i wszystkie inne warzywa, które są dość twardawe i które można pokroić w ładne, podłużne paseczki. Idźcie i eksperymentujcie!

Ha, rolowanie. Okazało się banalnie proste z tą matą. Najpierw zagniatamy górę, potem dołączamy dół... i przypominają nam się stare, młode lata u babci, kiedy dawała nam wałek, żebyśmy jej ciasto na makaron porolowali. Roluj roluj roluj!

Roluj roluj roluj!

Roluj roluj...! Dobra, starczy. Urolowaliśmy.


Kroimy, odkrawając w razie czego brzydkie końcówki i podjadając sobie...


... i kładziemy na talerzyk. Pamiętacie tą czarkę-miseczkę na wodę? Wylewamy tą wodę i wlewamy do niej sos sojowy. Stawiamy na środku talerzyka i włala!

A jakbyśmy się za łatwo przejedli (bo najedzony jestem zazwyczaj po jakichś 5 kawałkach), to można wszystko przykryć folią, zeby nie zeschło się i odstawić do lodówki, żeby nie zgniło.


Uff. Idę spać. Smacznego, afiyet olsun, bon apetit, guten apetit tudzież itadakimasu!

Dobrze jest wrócić :)


* Właściwie to byłoby, ale to trochę zaawansowana szkoła jazdy, chwila minie zanim to opanuję :).