piątek, 24 grudnia 2010

Pójdźmy wszyscy do stajenki...

Przyszły Święta. Widok roześmianych rodzin, zapach ciast, dźwięk kolęd... Nie wiem jak to gdzie indziej wygląda, naprawdę nie wiem. Ale ile można?

Taka choinka. Pocieszam się jedynie samą myślą o tym, że nie będzie mnie w domu na czas jej rozbierania. Gdzieś mi minęła taka szczeniacka radość z ubierania jej. Nawet, jak pojawiła się w domu taka mniejsza, bo jednometrowa, to i tak szlag człowieka trafia. Jedyne co lubię zakładać to lampki. Chyba z pasji do elektryki i tego, co może zabić. Być zabitym prądem, błyskawicą, wyładowaniem - to jest śmierć! A takim szkiełkiem z bombki potłuczonej? Co ja sobie zrobię? No bo jak się takie szkiełko wbije jak się je sprząta, to ono mi nic nie zrobi, tylko doprowadzi do pasji jeszcze większej. Malutki bólek, a jątrzy się i dwoi i troi, byleby rozstroić człowieka od środka*.

W przyszłym roku kupuję choinkę na usb. Podłącza się i świeci i już i kropka.

Inna sprawa - jedzenie. Głupi jestem, to znam tylko cztery diety, które sobie radzić mają ponoć z jakże powszechnym syndromem przejedzenia i tycia na Święta. Pierwszą jest chyba każdemu znana dieta cud.

Składniki: Cokolwiek

Stosowanie: Jeść cokolwiek, i to będzie cud jak schudniesz.

Druga jest już dla osób z doświadczeniem. Amatorów, powiedzmy. Powstała na fali szeroko rozumianego nurtu ekologicznego w naszym społeczeństwie. Dieta biodegradowalna.

Składniki: Drzewo. Zalecane korkowe z uwagi na powszechność występowania w naturalnej formie kształtu porządanego.

Stosowanie: Drzewem (zalece korkowe), naturalnie ukształtowane w kształcie korka, zatknąć pupę. To, co zjemy raz, będzie wykorzystane do ostatniej kalorii, zamiast marnotrawczo wydalone z organizmu. I zamiast jeść więcej, możemy najeść się w Wigilię i dotrzymać aż do Trzech Króli.

Trzecia dieta. Ułożone są one doświadczeniem wymaganym, więc naturalnie ta jest już przeznaczona dla specjalistów. Biodegradowalna dieta cud. Naukowcy potwierdzają, że Jezus był do tej pory jedynym, który ją skutecznie stosował przez 40 dni. Kaczka po żydowsku go złamała przed polepszaniem rekordu, wpisanego zresztą do Księgi Rekordów Guinessa.

Składniki: cokolwiek, drzewo korkowe

Stosowanie: podobnie, jak w przypadku diety cud, możemy jeść cokolwiek. I podobnie jak w przypadku diety biodegradowalnej, zatykamy pupę. Jak nas nie rozsadzi do tych Trzech Króli (a przypominam, że jedliśmy cały czas), to... pogratuluję osobiście. Pocztówką.

Ostatnia za to, to dieta dla weteranów. Chyba tylko ja tu pasuję. Dieta opracowana nie wiem gdzie i niewiadomo kiedy. Może przyszła do nas jak ta gwizdka z nieba? A może Jest to dieta MŻ.

Składniki: Cokolwiek

Stosowanie: Mniej Żreć.

Nie ma lepszej na jakiekolwiek Święta.

Ta, wiem. Obleśne :).

Ale my się tu relaksujemy, a kto pomarudzi? Od tego tu jestem dzisiaj.

Dlatego też wszystkim życzę doświadczenia, na fali nowej sympatii sympatii ekstremistów islamskich, organizowanej przez nich akcji "Każdemu niewiernemu bombka pod choinkę", zaś tym, którzy przeżyją do Sylwestra, wzięcia udziału w akcji ufundowanej przez Europejski Fundusz Spójności "Nowy Rok, Nowe Problemy". Nigdy nie jest lepiej, jest tylko gorzej, pogódźmy się z tym, żyjmy dalej, Wesołych Świąt i Wystrzałowego Sylwestra.

Życzy krogulczas :)


* W tych dwóch zdaniach ostatnich, 5 razy powstrzymałem się od użycia "wkurwia" i różnych wariacji. Czuję się lepszym pisarzem.

środa, 15 grudnia 2010

Postanowienia noworoczne 2011

Korzystając z kilku skumulowanych chwil oraz mając lżej na sercu, czasie i obowiązkach, pomyślałem, że warto już teraz wrzucić listę tzw. postanowień noworocznych. Ponieważ wychodzę z założenia, że jedno czy dwa ogólnikowe nie mają zazwyczaj sensu, wolałem skonstruować kilkanaście, ale precyzyjnych celów. Oto one:

Na poważnie


  • Obronić licencjat (In Nomine Patris et filli et Spiritus Sancti...)
  • Zarobić na dalsze studiowanie na psychologię w wakacje (jest na to plan i to lepszy niż w zeszłym roku!)
  • Zadbać o zdrowie, szczególnie o astmę i krew
  • Być na bieżąco z wydarzeniami na świecie (no jak mnie współlokator na rachunkowości poinformował, że Korea na krawędzi wojny się znalazła tj. dwa dni po ostrzale z Północy, to coś we mnie pękło)
  • Pisać 1 notkę na tydzień (zasługujecie na to :*)
  • Znaleźć miłość (w roku obecnym szału nie było)
  • Rozpocząć współpracę z jednym, dwoma czasopismami o tematyce międzynarodowej (jak nie ja, to kto?)
  • Rozpocząć procesy i działania celem wyjazdu na Węgry w roku 2012... (Central European University w Budapeszcie... chyba się w nim zakochałem)
  • ... lub rozpocząć procesy i działania celem wyjazdu na praktyki Erasmusa w 2012 (bo coś trzeba i tak robić i o czymś blogi pisać!)

Na wesoło

  • Nauczyć się robić drinki fajne (dość już mam piwa, wódki i wina "samych z siebie" - czas poszaleć)
  • Wprowadzić w życie projekt "Student i rzepa" (ta-jem-ni-ca...)
  • Umieć przyrządzić 10 nowych potraw z mięs i 10 z warzyw (ile można na tostach jechać, nie?)
  • Netbook (wygodny jestem)
  • Dysk zewnętrzny lub w ogóle nowy dysk (chyba mi sie bad sectory porobiły)
  • Starcraft 2 (LOVE)
  • Civilisation 5 (2 x LOVE)

Trochę nieczuły jestem, że tak nisko miłość i drinki wstawiam, nie? Obawiam się, że części z tych planów nie zrealizuję. Potrzebuję jednak narzucić sobie trochę szybsze tempo. Jakoś na taki przerost ambicji od zawsze cierpiałem.

A teraz życzcie mi powodzenia, bo 2011 będzie pierwszym tak intensywnie zaplanowanym rokiem.

czwartek, 2 grudnia 2010

Poważnie o bzdurach = bzdurowato o powadze

Gdy jest już ciemno, a na dworze mróz, śnieg i zima stulecia już druga w tym stuleciu, zbiera się człowiekowi na pisanie.

Akurat sporo mam tego. Jako odstresowanie, walnę sobie tekścik tutaj, a co. Czuję się bardzo dobrze, więc właściwym zabiegiem będzie podzielenie się tym z wami, nie? Bo jeszcze rok temu, jakby ktoś mi powiedział, że będę miał w grudniu do napisania i /lub wygłoszenia sześć tekstów, w tym jeden na konferencję, dwa na poprowadzenie zajęć, kolejne dwa to artykuły mniej lub bardziej naukowe i 1/4 pracy licencjackiej, to... uśmiechnąłbym się i zapytał co sądzi o tym różowym słoniu na suficie - istniałaby spora szansa, że go zobaczy. Albo stwierdzi, że to nie różowy słoń, ale duch Mickiewicza na różowym słoniu. Indyjskim czy innym.

A dzisiaj to moja rzeczywistość. Te teksty, nie słonie. Zwyczajnie. Norma. I podoba mi się to.

Cennne żydowskie prawidło mówi: jeżeli jedna osoba proponuje ci, żebyś coś robił, uśmiechnij się. Jeżeli mówią to dwie osoby, potraktuj to jak komplement. Jeżeli zaś mówią to trzy osoby z rzędu, zrób to, bo coś jest na rzeczy. Robię więc. I wracam. Tworzyć, stwarzać i wytwarzać. Warto posłuchać oczekiwań ludzi, bo przynajmniej masz trochę większą nadzieję, że jest jakiś cel tego działania.

Zrobię co w mojej mocy, aby jednak coś fajnego wrzucić w najbliższym czasie. Macie może propozycje, co i o czym?

sobota, 20 listopada 2010

Wznoś pomniki samemu sobie

Tak. Mam czas. Mam chęć. Mam pomysł. I mam siły. Żeby pisać.


Odcinek 3. Wznoś pomniki samemu sobie

Motywacja jest tym, co pozwala Ci zacząć. Nawyk jest tym, co pozwala Ci wytrwać.

Jim Ryun


Doszliśmy już do tego, że trzeba przygotować się na różne wyniki naszych działań. Wiemy też już, że plany zbyt dalekosiężne są głupotą.

Co je łączy? Bo przecież mamy efekt, mieliśmy też cele. To, czego nam brakuje, aby przemieścić się pomiędzy nimi, to środki. A środkiem do osiągnięcia pewnych celów, jest praca.

Praca to jednak niewdzięczna jest, o tak. Choćbyśmy wyłazili ze skóry własnej, nie jesteśmy w stanie w 100% doznać przedwcześnie jej efektów, zanim rzeczywiście je odczujemy. Zazwyczaj sprowadzi się to do tego, że osiągając jakiś cel, trzeba wyznaczyć nam samym następny. 

Ale jak to? Tak... bez laurów? Właśnie bez laurów. Aby do nałożenia laurów doszło, potrzebujemy kogoś innego, żeby je nam nałożył. Innymi słowy, ktoś rzeczywiście musi docenić nasz wysiłek.

Podzielę się tutaj z wami taką moją refleksją. O tym, co naprawdę trudno usłyszeć z ust młodych ludzi - słów uznania. Przypomnijcie sobie, kiedy ostatni raz mieliście kontakt z kimś, kto odniósł sukces. Co czuliście? Co powiedzieliście? "Gratuluję", "Dziękuję za wsparcie", "Ładnie wyglądasz", "Nigdy o tym nie pomyślałem". Wspólnym mianownikiem tych wypowiedzi jest opinia własna. Racjonalna. Tymczasem, jeżeli rzeczywiście na nas wpłynął, pojawiają się zupełnie inne bodźce - uczucia. Uczucie sympatii, samospełnienia, siły, wiary.

Z czego to wynika? Możliwe, że z coraz bardziej rozpowszechnionej mody na odróżnianie czynów. Wiecie, "krytykuj zachowania, a nie człowieka". Przekładać się to winno też na pochwały, żeby dana osoba nie poczuła się... no właśnie jak?

Wprost zapytam - żałujecie komuś? Jeżeli uznajecie kogoś za niesamowitą inspirację, powiedzcie mu to! Jego dorobek stał się dla ciebie źródłem siły? Jego praca nie poszła więc na marne, bo ty ją wykorzystałeś. Warto spojrzeć na to z tej perspektywy.

Skoro wiemy już, że należy docenić otaczające nas zewsząd takie nasze prywatne autorytety, pora powiedzieć, jak można znaleźć siłę, żeby samemu dążyć do bycia kimś lepszym. 

Podejdź do lustra. Spójrz w nie i uśmiechnij się. Opowiedz sobie jakiś dowcip, przypomnij sobie wtopę na jakiejś imprezie - ma to być szczery uśmiech, a nie podniesione wargi czy wystawione zęby. Spójrz na to, czego się już do cholery nauczyłeś. Co osiągnąłeś. Masz powody do bycia dumnym.

  • Umiesz pisać i czytać w języku ojczystym, jakimś obcym albo dwóch czy trzech.
  • Znasz masę ludzi, którzy świetnie czują się w twoim towarzystwie.
  • Masz być może partnera, który z tobą też z jakiegoś powodu jest - wyglądu, humoru, intelektu, zdolności kredytowej :)
  • Studiujesz czy pracujesz - to bez znaczenia. Doskonalisz się. Wiesz, że to, co robisz, jest dla ciebie ważne i opłaca ci się w tym doskonalić.
  • Masz na pewną swoją własną, unikatową, a na pewno rzadko spotykaną u innych cechę, powiem nawet - cnotę. Wytrwałosć, łatwość zdobywania informacji, nowych przyjaciół, klientów, poszerzania wiedzy, niesamowitą intuicję w pewnych sprawach, piękne włosy, twarz, seksowny tyłek, elegancki styl bycia... Masz w sobie to coś.

 Zobacz, ile już osiągnąłeś. Spójrz, co chcesz osiągnąć.

Marzenie to powinno cię minimalnie przestraszyć i maksymalnie podniecić.

To w końcu w naszym interesie jest realizacja naszego interesu. Owszem, trzeba ogarniać życie na tyle, na ile tego inni od nas wymagają jeżeli tylko mają podstawy, aby wymagać. Ale nikt pomnika ci nie postawi. Pomnik musisz postawić samemu sobie.

Pomniki jednak wznosimy przede wszystkim jako wyznaczniki pewnych wydarzeń, które należą do przeszłości. Ważne, żeby stawiać je cały czas. Bo w końcu jaki jest pożytek w tym, że siądziemy pod ostatnim z nich i rozmarzymy się nad nim?  Dlatego też, kiedy szukasz inspiracji w samym sobie, przechodź obok pomników. Wspominaj.

Niekiedy będziesz chciał się przyjrzeć, często przejdziesz obojętnie obok, czasem przy okazji poświętujesz, złożysz może kwiaty uznania. Jeżeli zmieni się rzeczywistość, to i o pomniku trzeba będzie zapomnieć, a najgorszym przypadku - zburzyć. Po to, by zrobić miejsce pod nową historię. Twoją historię, pisaną od zawsze przez ciebie i wyłącznie dla ciebie. 


***


Potrzebowałem chwilę odetchnąć. Siedzę sobie teraz na szybko w Radomsku - taki wypad na weekend. Można powiedzieć, że za dużo pomników sobie w ostatnim miesiącu nastawiałem. Sam sobie i swoim ambicjom jestem winien :)



piątek, 12 listopada 2010

Jest coś pięknego w przypadku

Miałem wczoraj pisać o motywacji. Nie za dobrze to o jakości tego wpisu świadczy, nie :)? Piszę jednak dzisiaj, w dodatku o czymś innym - o planowaniu siebie.

Odcinek 2. Jest coś pięknego w przypadku

Wielkość człowieka polega na jego postanowieniu, by być silniejszym niż warunki czasu i życia.

Albert Camus

Otóż pomyślałem sobie o tym, jak na ostatnim seminarium licencjakim D. opisała jej zajęcia na polityce społecznej, na wydziale prawa. Zajęcia traktujące o planowaniu, zarządzaniu i tych sprawach. Prowadzący te zajęcia dał im ćwiczenie – studenci mieli zaplanować, kim będą za 30 lat. Ja osobiście słyszałem o tego typu pytaniach, ale

  1. Były to pytania zawodowe, zadawane np. przez przełożonego albo rekrutanta.
  2. Dotyczyły krótszego okresu, zazwyczaj oscylując wokół 5-10-15 lat.

Studenci mieli więc powiedzieć, kim sobie będą za te 30 lat i zaplanować drogę dojścia do upragnionego siebie. Coś, co w amerykańskiej terminologii nazywa się „trajektorią” – ładnie obliczoną drogą, którą obiekt przebędzie sobie, po czym dotrze do określonego punktu. 

Na ich studenckie warunki przekładając – od czego mieli zacząć, w jakiej firmie na ten przykład, kiedy awansują, na jaką pozycję, gdzie po drodze widzą rodzinę lub jej nie widzą w związku ze swoją działanością. Prowadzący te zajęcia podobno takiego siebie ma już rozplanowanego. Nawet wie, kiedy weźmie ślub. Tyle, że jeszcze nie ma chętnej. 

Bycie zdecydowanym, posiadanie wizji realizacji samego siebie, zaplanowanie przyszłości – to wszystko są fajne hasła. Gorzej, że niewiela ma to wspólnego z rzeczywistością. Zazwyczaj bowiem w takich planach uwzględnia się same pozytywne aspekty – cele. Wiadomo: cel nie może być negatywny, np. narobię się 30 lat, po czym strzelę sobie w łeb. Chociaż co kto lubi, ale my tu nie o tym.

Wypada tutaj przywołać dwa przykłady. Z pogranicza fikcji jeden i dwa z historii zaczerpnięte.

Terry Pratchett napisał bardzo fajną książkę pt. „Dywan”, którą akurat dzisiaj rano skończyłem. W świecie Dywanu, istnieje nacja Wightów – najstarsza w tamtejszym mini-uniwersum, otoczona mistycznym szacunkiem, a jednocześnie strachem. Dlaczego? Bo pamiętają przyszłość. Wiedzą, co ich czeka. Rozmowa z nimi jest bardzo ciężka z łatwych do wyobrażenia powodów :).

Kiedy więc w jednej scenie grupa takich Wightów zostaje napadnięta, wiedzą, że zginą. Jest tylko jedna na milion szansa, że przeżyją i (kto by pomyślał?), dzięki interwencji bohaterów przeżywają. O dziwo, cały ich świat wali się w gruzy. Przeżyli, chociaż mieli zginąć. I nie wiedzą, co mają dalej robić. Dokładniej - nie wiedzą, co mieli robić. Bo mieli zginąć, a żyją, nie pamiętając swojej przyszłości. Muszą sobie z tym poradzić na bieżąco, w niepewności jutra, ba, nawet najbliższych chwil. Pod koniec historii, kiedy dzięki różnym działaniom jednak znają nową przyszłość, nadziwić się nie mogą, że przeciętni ludzie potrafiątak żyć.

Tym historycznym przykładem za to będzie Kant. Spokojnie, nie będę brał na warsztat jego słów, lecz to, jak żył. 

  • ·         Nigdy nie oddalił się na więcej jak 100 km od Królewca, w którym spędził całe życie, jak można się domyślić.
  • ·         Chciał w pełni panować nad swym otoczeniem, głównie po to, aby nie zakłócało ono toku jego myśli. Dlatego na ten przykład, kiedy za oknem wyrastać mu zaczęło drzewo, które przesłaniało widok z tego okna, postarał się, by drzewo został ścięte.
  • ·         Jest trochę mniej znany z próby zaklasyfikowania całego świata, tak jak Newton z bycia alchemikiem. Nie pamiętam jednak tak naprawdę, pod jakim kątem chciał go klasyfikować. Ważne jest to, że w ten sposób chciał kontrolować każdy aspekt poznania – nic, co nie dałoby się uporządkować, przyporządkować, nie mogło mu umknąć. Nie wyszło - za mało kategorii.
  • ·         Jeżeli wierzyć profesorowi Brodzie, to pod koniec swego życia, Kant, kiedy zadano mu pytanie, czy przeżyłby swoje życie jeszcze raz w taki sam sposób, zaprzeczył.

Co wg mnie z tego póki co wynika? 

Ja się tej niechętnej małżonce pana wykładowcy w sumie nie dziwię. Nie chciałbym wiązać się z kimś, kto jest tak krótkowzroczny.

Zapytacie „Krótkowzroczny? Przecież on patrzy na siebie za 30 lat, planując wszyściutko po drodze!”.  Niemiecki plan Schlieffena udowodnił, że tego typu plany strategicznie nie mają racji bytu. Mówię tutaj o pierwszym planie wojny błyskawicznej, który jak wiemy, zawiódł. W 6 tygodni miała paść Francja, tymczasem w 6 tygodni wojska niemieckie dotarły w najlepszym wypadku 70 km od Paryża.

Z czego to wynikało? Von Schlieffen kalkulował posunięcia wojska zawodowego – sprawnego, zdyscyplinowanego, dobrze wyposażonego. Które o danej godzinie dociera na konkretne pozycje i przemieszcza się dalej zgodnie z harmonogramem. Tymczasem większość armi niemieckiej to byli poborowi – zwykli, zmobilizowani na wojnę ludzie, którzy poruszali się wolniej, byli mniej wydajni, nie mieli doświadczenia bojowego. Opóźnienie do opóźnienia i kolejny plan nie wypalił. W wielkim skrócie – plan ten zawiódł, bo chociaż cel był jasny, a metody i środki może i były dobrze obliczone, to okazały się zawodne, a to jedynie zwykłych opóźnień nie przewidziano.

Jak się to wszystko przekłada na głupotę, jaką wykazuje się każdy, kto planuje swoje życie? Zadajcie komuś, kto chce sobie trajektorię taką stworzyć, któreś z poniższych pytań:

  • ·         Czy uwzględniasz śmierć swoich bliskich - rodziny i przyjaciół? Czas, jaki dajesz sobie na dojście do siebie?
  • ·         Czy uwzględniasz  swoje choroby? Jak bardzo przykują cię do łóżka? I jak nadrobisz stracony czas i energię?
  • ·         Czy wiesz, jak wiele uwagi będziesz musiał poświęcić swojej przyszłej rodzinie?
  • ·         Czy wiesz, jak poradzisz sobie z porażkami, bo ktoś okaże się lepszy od ciebie?
  • ·         Czy wiesz, co zrobisz, jeżeli będziesz musiał zaczynać od początku?

Tak sądzę, nikt nie jest w stanie odpowiedzieć na te pytania. Jeżeli chcemy się kierować chociażby metodykami zarządzania projektami, dowiemy się, że planowanie to najdłuszy etap projektu. Tak 60-70% czasu mamy mu poświęcić.

Policzmy więc.

Mamy młodego człowieka, który się o czymś takim dowiedział. Ma 20 lat. Chce przewidzieć, kim będzie za 30 lat, czyli w wieku 50 lat. Żeby mu się to udało, tj. żeby efektywnie zbudował plan działania, musi planować siebie do… pi razy drzwi… 35-40 roku życia. Przeplanował więc 15-20 lat. Jest więc 15-20 lat opóźniony w realizacji swego projektu. Tak na dobry początek. Albo po prostu osiągnie mniej w wieku 50 lat. Wciąż więc jest opóźniony. I jakkolwiek staruszków nie chce z roboty wywalać ani nic z tych rzeczy, to naprawdę – trzeba brać pod uwagę ograniczeń, jakie pojawią się z wiekiem.

Nie da się usiąść z kartką i ołówkiem w ręku i zaplanować, kim będę za 30 lat. Życia na to nie starczy!

Ja osobiście nie chciałbym żyć w świecie, w którym jestem zaplanowany. Tak od początku do końca. Bez uwzględniania interakcji z otoczeniem. Żyłbym wtedy w naprawdę głupim świecie.

I dopiero to, w połączeniu z poprzednim postem, mogę chyba uznać za dobry wstęp do tego, jak się motywować, głównie pomimo wszystko.

niedziela, 7 listopada 2010

Sałatka z rozgardiaszu

Trochę ostatnio dużo pichcę. 
Może jest to związane z tym, że coraz częściej łapę się na ogarnianiu kilkunastu rzeczy jednocześnie? Ale tak poważnie - drobnych, błahostkowych, niby nic. A to się uczę prawa, a to odsłuchuję starego dobrego Papa Roach'a, chwilę później jestem pod prysznicem, a wracam po to, żeby poszukać przepisu na kamikaze, samemu racząc się dżinem z tonikiem. Może nie wybitnie randomowy zestaw, ale to miało miejsce w przeciągu najwyżej piętnastu minut. No i jeszcze notkę piszę. 
Chyba taki dzień zaczął się od momentu, kiedy zdecydowałem się zrobić pierwszą bardziej przywoitą sałatkę w swoim życiu. Skłoniły mnie do tego:
  • Wystawiony w biedronce zestaw do sałatek (widelołyżka + łycha), którego oczywiscie nie zakupiłem.
  • Kasia, która nie tak dawno na wydziale zjawiła się z sałatką na przekąskę.
  • Przepis na sałatkę z tuńczykiem i kukurydzą, jaki znalazłem na pewnym tureckim blogu kulinarnym.
  • Chęć zjedzenia czegoś innego, niż bigosu z domu.

Pozostało tylko przerobić myśli i słowa na czyn.

Uwaga! Przepis mało studencki, z uwagi na koszty. Tak naprawdę jednak, z tego co kupicie, wykorzystana zostanie na poniższe potrzeby tylko część składników. Nadaje się więc świetnie na imprezę, gdzie będzie zapotrzebowanie na dobre jedzenie :).

Sałatka z rozgardiaszu

Składniki dla dobrych czterech osób:

Warzywa


  • Pomidor, szt. 1
  • Papryka żółta i czerwona, po połówce
  • Ogórek zielony, tak może 1/3
  • Sałata, 3 liście
  • Oliwki czarne i zielone, wedle uznania


Sery


  • Jakiś żółty - u mnie edamski - 100g
  • Jakiś biały (naprawdę, zda egzamin cokolwiek - polski twarogowy, grecka feta, włoska mozarella) - też ok. 100g


Przyprawy


  • Olej
  • Pieprz
  • Sól
  • Rozmaryn
  • Bazylia
  • Tymianek
  • Oregano
  • Szałwia
  • Czosnek

(Te wszystkie zioła po soli znajdziecie w wynalazku firmy Kotanyi - "Morski skarb: Sól morska z Camargue z ziołami". Polecam osobiście)

Opcjonalne dodatki, z różnych kategorii (powinny zdać egzamin)


  • Świeża bazylia, rukola, nać pietruszki
  • Rzodkiewka
  • Tuńczyk
  • Kukurydza
  • Jajka gotowane, pokrojone
  • Szynka albo inne mięso
  • Chleb z masłem albo bez
  • Sok z cytryny lub limonki

Na dobry początek, twój stół nie powinien tak wyglądać. Syf, kiła i mogiła - tak się ta sałatka powinna nazywać. Ale jakoś trzeba sobie radzić, gdy nie ma się profesjonalnego blatu, zlewu i szafek pod ręką. I gdy jest się w akademiku.

Kroisz więc warzywka...

... Myjesz sałatę, odkładasz do suszenia...

... Kroisz w kostkę oba wybrane sery, wyławiasz oliwki.

Wreszcie przygotowujesz sobie salaterkę. Rwiesz sałatę na kawałki i wrzucasz do tejże salaterki, dodajesz warzywa, sery, oliwki. Przyprawiasz, zalewasz odrobiną oleju. I mieszasz. Aż otrzymasz...

... Sałatkę z rozgardiaszu!


Pozostaje tylko wziąć trochę chleba z masłem, nalać sobie soku i wcinać :).

A teraz wracam do pisania wystąpienia na konferencję. Ciao!

PS. A propos "ciao" - muszę od Włochów gwizdnąć przepis na dressing do makaronu, jaki kiedyś na imprezie zmontowali. I w ogóle makaron się nauczyć porządnie gotować.

czwartek, 4 listopada 2010

Październikowe zamieszanie

Październik to był jeden z najcięższych dla mnie miesięcy.

Był to początek III roku na stosunkach międzynarodowych, nadrabiam dwa przedmioty z mojego wyjazdu do Turcji, do tego rozpocząłem studia na psychologii na Łódzkim Uniwerku. Poznanie wielu nowych ludzi, urodziny i imprezy. W międzyczasie sporo przechorowałem. No i zostałem kandydatem na Radnego Miasta Radomska z ramienia PSL.

A żeby pisać, trzeba mieć o czym i kiedy.

Dlatego zdecydowałem się nie publikować tego, jak przez ten miesiąc przestawiałem się na zupełnie nowe obroty, dostosowane do odmiennego od dotychczasowego w moim życiu tempa. Pogodzenie potrzeby przebywania 30 godzin tygodniowo na dwóch wydziałach to wcale niełatwa sztuka. W połączeniu z pracą, jaką mam do zrobienia pozazajęciowo tj. w akademiku, można powiedzieć, że pracuję na pełnym etacie jako student :).

Pomyślałem więc, że może mały poradnik dla ludzi, którzy nie potrafią ogarnąć swego czasu będzie jak najbardziej na miejscu. Ot, taki skromny cykl, który z jednej strony powinien przywrócić trochę porządku na tym blogu, a jednocześnie na pewno przyniesie sporo korzyści tym, którzy "nie mają czasu". 

Odcinek 1. Porażka to proza życia

I've failed over and over and over again in my life and that is why I succeed.

Michael Jordan

Jedynie na zwycięstwo trzeba zapracować. Aby osiągnąć porażkę nie trzeba robić nic - sama przyjdzie. Chwila... czy tego chcemy?

Radzenie sobie z niepowodzeniem to równie istotna umiejętność, jak osiąganie sukcesu. Nabycie jej bardzo pomaga w momencie, kiedy jest potrzebna, tj. właśnie w obliczu braku szans na sukces. Czasem będzie można się z tym wyłącznie pogodzić i pójść dalej. Innym razem - trzeba będzie tak zrobić, a to zasadnicza dla dumy różnica. Ponieważ jednak nie mamy drugiego życia przed sobą (na pewno nie identycznego - uśmiech dla zwolenników idei życia po życiu), każda klęska powoduje opóźnienia w przejściu do następnego etapu. Przykłady?

  • Nieoddanie książki do biblioteki w terminie ---> Opłata ---> Wciąż nie oddajesz ---> Blokada konta ---> To sobie magisterkę popisalim
  • Zaspałeś ---> Spóźniłeś się ---> Nadrabiasz materiał w czasie, kiedy zaczęły się inne zajęcia
  • Choroba ---> Odkładanie wizyty u lekarza ---> Rozwój choroby ---> Więcej czasu w łóżku

Są to powszechne, codzienne sytuacje. A jak się to przekłada w życiu zawodowym?

  • Nieprzygotowanie do egzaminu --->Niezdany egzamin ---> Poprawka ---> Niezdana poprawka ---> Powtórka roku i/lub opłata
  • Masz do opracowania program szkoleń kadrowych w firmie ---> Program niezaakceptowany ---> Spieszysz się ze stworzeniem nowego ---> Popełniasz błędy ---> Przekraczasz termin i/lub tracisz pracę
  • Utknąłeś w korkach ---> Jesteś później w pracy ---> Zostajesz nadgodzinowo ---> Wracasz później do domu ---> Rodzina jest niezadowolona i/lub czeka na ciebie zimna kolacja

Nie będę tutaj mówił, jak porażek unikać, o nie. Po pierwsze, nie idzie ich uniknąć. Po drugie, trzeba je sobie czasem zafundować, chociaż zazwyczaj nie przychodzą one do nas z naszej własnej woli. I pogodzić się z tym.

Zegar każdego z nas ma 24 godziny. Każdy z nas ma tyle samo dni w roku do przeżycia. Każdy z nas jednak inaczej dba o ten czas. Ja na ten przykład podchodzę do niego zadaniowo - mam wyznaczone ramy czasowe wykonania pewnych czynności: węższe lub szersze, elastyczne lub nie. Dzięki temu zdaję sobie sprawę, że działania, które podejmuję, potrzebują czasu nie tylko na ich zaplanowanie i realizację. Potrzebuję rozliczyć samego siebie, a to czasami oznacza rozliczenie się z niepowodzeniem.

Jak więc można sobie z tym niepowodzeniem radzić? Jedziemy:

1. Wprost powiedzieć - to moja wina. Jeżeli współpracowałeś z innymi ludźmi, to jest to moją winą, że nie komunikowałem się z nimi wystarczająco skutecznie. Jeżeli pracowałeś sam, to kogo innego winić? 

Po chwili jednak zdajesz sobie sprawę "Okej, nawaliłem niezgorzej niż gołąb na Sukiennicach. Dlaczego?" Jeżeli zadałeś sobie to pytanie, to jesteś na jak najlepszej drodze do poprawienia swoich wyników w przyszłości.

2. Analizuj krok po kroku swoje działania. To nie jest tak, że całe, calutkie przedsięwzięcie runęło w jednym, ostatecznym momecie prawdy, godzinie egzaminu. Może zamiast w sobotę iść na imprezę, należało ten czas poświęcić na dopracowanie wystąpienia? Czy czytanie "Cienia wiatru" da nam większe pojęcie o oczekiwaniach klienta? Kto wie, czy przypadkiem ta kłótnia z informatykiem Nowakiem nie przyczyniła się do tego, że wziął zwolnienie w tygodniu wdrażania nowego systemu?

3. Wiesz już, co było nie tak. Zobacz, co było jednarazowym epizodem, a co może się powtórzyć. Może i raz zdarzyło się dać ponieść książce i jej niesamowitemu światu, ale cotygodniowe imprezowanie może się okazać nawykiem, który będzie wpływał na również przyszłe przedsięwzięcia, podobnie jak skłonność do konfliktów interpersonalnych.

4. Zdecyduj, co chcesz z tym zrobić. Wiesz już, co poszło nie tak, czemu tak się stało i co jest prawdopodobną przyczyną. Co z tą przyczyną zrobisz? Możesz ją:

  • ignorować - zostawić tak, jak jest
  • pogodzić się z nią - za każdym razem dawać sobie z nią radę, nowymi albo wypracowanymi metodami
  • wyeliminować ją
  • zrzucić na kogoś innego
  • przekształcić na swoją korzyść - "iść za ciosem", nawet po to, aby niwelować nieuniknione i tak straty

Żadnej z tych metod nie oceniam. Uważam, że zależnie od okoliczności trzeba sobie inaczej radzić w życiu. Każde działanie jest unikatowe, dlatego każdy sukces i każda porażka również będą niosły nowe warianty zmian, jakie zajdą w naszym życiu. Nie możemy przewidzieć przyszłości, nie możemy również przygotować gotowych rozwiązań na każdą okoliczność z uwagi na ciągle zmieniający się otaczający nas świat i ludzi. 

To, co jednak jest ważne, to podejmowanie decyzji. Brak decyzji jest regresem, albowiem inni ludzie również podejmują działania, zaś my - niezdecydowani - względem nich zostajemy w tyle. Decyzje będą i dobre, i złe. Ale trzeba wziąć na swoje barki odpowiedzialność za nie.

Walcz, mając rzekę za sobą. Skoro nie ma gdzie uciec, masz jedno wyjście i na nim możesz skupić całe swoje siły. Nazywa się to motywacją, o której napiszę za +/- tydzień.


Proszę o komenatrze, czy coś takiego daje radę :). Co się podoba, co wywalić, forma, styl. Pierwszy raz podjąłem się napisania takiego tekstu, dlatego krytyka jest mile widziana.

wtorek, 7 września 2010

Czas Kwitnącego Sushi

 Nowa produkcja pod patronatem krogulczasa!

"Czas Kwitnącego Sushi", czyli jak osiągnąć największe możliwe zagęszczęnie mięsa na centymetrze kwadratowym nie łamiąc przy tym honorowego kodeksu bushido. Behind the scenes jest już available!

Środa, 1.09.2010, Łódź

Nie mogłem wytrzymać już do października, więc pojechałem. Siedzę w bibliotece uniwesyteckiej. Piszę pracę. Ok. 16.00 kończę.

Nastał Czas. 

Nie ma co już dłużej tego dwlekać, a przecież jeszcze na 18.00 na kawę jestem umówiony. Jadę do manufaktury. Kupuję ryż, matę bambusową, wasabi, nori. 


Wtorek, 7.09.2010, Radomsko

Fuck. Ale jestem głodny. A przecież na szarlotce i kalafiorze wiecznie nie można jechać. Co by tu wymyślić? Poradziłem się kolegi YT...

... i jak to mówią "raz się żyje".

Zaczyna się od ryżu. Specjalny, krótkoziarnisty, obecnie dostępny w większości szanujących się supermarketów podobno. Ja go, jak wiadomo, przywiozłem z Łodzi. 

Ryż się myje, tak, aby stał nam się (nie zgadniecie) biały. Bo normalnie to on taki se jest. I nawet jak jest napisane, że on już myty i polerowany był (wtf?), tak jak na moim, to i tak go myjecie. Niech sobie tak w wodzie postoi z pół godziny. W tym czasie możecie wyskoczyć po składniki. A będą to:

- Łosoś wędzony, płaty

- Łosoś wędzony, brzuszki

- Frankurterka, sztuk parę

- Ogórek konserwowy

Dobra, ryż się umył, to zmieniacie mu wodę jak rybkom, tylko że tej wody to nie więcej jak żeby wystawało ok. 1 cm ponad poziom ryżu. I wstawiacie na ogień, jak rybki, których nigdy specjalną sympatią nie dażyliście. Za dużo wody albo za dużo ognia i skończycie jak ja dzisiaj. Wykipi i będzie domagać się odszkodowania, wraz z sąsiadami.

Pamiętajcie, że jedna szklanka ryżu (ok. 100g) to tak mniej więcej na dwa płaty nori wystarczy.

No to gotujemy te rybki. Znaczy ryż. Ryż gotujemy na małym ogniu, ale nie najmniejszym. Jak zacznie wrzeć, to dajemy na najmnieszy możliwy i po ok. 15 minutach obserwujemy, ile nam wody odparowało. A najlepiej, żeby odparowało ile się da. Część może wykipieć :).

A, tip mały - ani mi się ważcie unosić pokrywki! Ani podczas gotowania, ani po tym, jak już ugotujecie. Niech sobie stygnie pod przykryciem.

Gdy już ostygnie, dodajemy octu ryżowego. Tak, to też jeden ze składników, które łatwo kupicie w supermarkecie i powinniście to zrobić dla dobra tego sushi, i w sumie każdego następnego dania ryżowego. Tego octu ryżowego to tak 2-3 łyżki stołowe na tą szklankę ryżu. Jest słono, jest słodko, jest kwaśnie.

Dobra, teraz czas na właściwą zabawę.

Matę bambusową, którą kupiliśmy w Łodzi, kładziemy na desce do krojenia. Na macie kładziemy nori, czyli wodorosty, bez których sushi by nie było*. Błyszczącym i gładkim do dołu, matowym i chropowatym na wierzchu. Obie strony się błyszczą, więc jak coś to możemy tym rzucić do góry, jak monetą. Mamy wtedy 50% szans, że upadnie dobrze, zamiast 100% szansy, że zrobimy to źle :).

No to układamy ryż. Do niewielkiej miseczki/czarki wlewamy trochę wody, w której będziemy moczyć palce, coby ryż się za bardzo nie poprzyklejał. I tak będzie się przyklejać, ale zawsze go trochę mniej, nie? Niewielka warstwa ryżu w zupełności wystarczy. Pamiętajmy, że trzeba tam potem jeszcze nasze bajery upchnąć. Ważne, żeby nie zasyfiać całego nori ryżem, ale zostawić trochę miejsca, bowiem jak będzie rolować i ugniatać, to wtedy nam trochę powyłazi tego boczkami, jeżeli położymy za dużo.


No to układamy. Ja ułożyłem najpierw ogórka, potem na niego płaty łososia, obok niego brzuszki, a na wierzch kabanosa. Tak naprawdę do sushi możesz władować wszystko. Bardzo praktykowane w Polsce są, oprócz powyższych składników: awokado, paluszki krabowe, krewetki, a myślę, że radę też by dało (i niechaj potepion będę) papryczki marynowane, mini-kolby kukurydzy, ogórek świeży, rzodkiewka i wszystkie inne warzywa, które są dość twardawe i które można pokroić w ładne, podłużne paseczki. Idźcie i eksperymentujcie!

Ha, rolowanie. Okazało się banalnie proste z tą matą. Najpierw zagniatamy górę, potem dołączamy dół... i przypominają nam się stare, młode lata u babci, kiedy dawała nam wałek, żebyśmy jej ciasto na makaron porolowali. Roluj roluj roluj!

Roluj roluj roluj!

Roluj roluj...! Dobra, starczy. Urolowaliśmy.


Kroimy, odkrawając w razie czego brzydkie końcówki i podjadając sobie...


... i kładziemy na talerzyk. Pamiętacie tą czarkę-miseczkę na wodę? Wylewamy tą wodę i wlewamy do niej sos sojowy. Stawiamy na środku talerzyka i włala!

A jakbyśmy się za łatwo przejedli (bo najedzony jestem zazwyczaj po jakichś 5 kawałkach), to można wszystko przykryć folią, zeby nie zeschło się i odstawić do lodówki, żeby nie zgniło.


Uff. Idę spać. Smacznego, afiyet olsun, bon apetit, guten apetit tudzież itadakimasu!

Dobrze jest wrócić :)


* Właściwie to byłoby, ale to trochę zaawansowana szkoła jazdy, chwila minie zanim to opanuję :).

środa, 30 czerwca 2010

Nowy projekt!

http://krogulczaswkratke.blogspot.com/ - To tutaj zapraszam az do wrzesnia :)

piątek, 25 czerwca 2010

Uważaj na życzenia...

Tak sobie przeglądam elementy w czytniku, jakie kiedyś oznaczyłem gwiazdką, a tu...

Droga Kostucho...
W tym roku zabrałaś mi mojego ulubionego tancerza Michaela Jacksona, ulubionego aktora Patricka Swayze, mojego ulubionego piosenkarza Stephena Gately i moją ulubioną aktorkę Farę Fawcett.
Jak wiesz, moimi ulubinymi politykami są Jarosław oraz Lech Kaczyńscy.
Pozdrawiam

Źródło

poniedziałek, 21 czerwca 2010

Vuvuzela

To już jest koniec...

niedziela, 20 czerwca 2010

Siła rzeczy

Spichlerz vel lodówka w trakcie sesji:
- 6 pomidorów
- 2 opakowania ketchupu
- przeterminowany jogurt
- przeterminowany kefir
- sos pomidorowy
- sos słodko-kwaśny
- kwadrat sera
- kilo cebuli
- do wczoraj chociaż jeszcze ładny czteropak BEPower'ów sobie stał, ale poszedł na cele naukowe.

Cholera. Chciałoby się inaczej przez ten czas żyć, ale człowiek inaczej nie może. Jakoś siłą rzeczy zapomina o kulinariach w trakcie sesji.

piątek, 18 czerwca 2010

Pop-mix

Uwaga pierwsza: kocham muzykę
Uwaga druga: pop jedynie lubię.
Uwaga trzecia: jednakowoż, dużo popu i jeszcze tak zremixowanego, to sama przyjemność.

Tien a men



Dopiero dzisiaj zrozumiałem o co chodzi temu mężczyźnie - on zwraca uprzejmie uwagę panom czołgistom, że są na pasie do skrętu w prawo, a oni chcą jechać prosto. Ja wiem, pewnie na wprost są protestujący albo coś i rzeczywiście, jechać prosto na lud jest wcale nieskomplikowanym rozkazem. Ale żeby tak od razu łamać przepisy ruchu drogowego?
Na zdjęciu powyżej doskonale to widać. Zaraz przed ostatnim, czwartym czołgiem, jest jak byk wymalowany znak poziomy na drodze. I żeby od razu było to symbolem tych wydarzeń? No litości...

środa, 16 czerwca 2010

Toaleta poranna

Nie ma to jak w ramach przerwy o 3:00 nad ranem w kuciu się na zbliżające się egzaminy:
1. Strzelić sobie kawkę.
2. Ogolić się.
3. Wziąć prysznic.
4. Spojrzeć w lustro i uświadomić sobie "A mogłem zainwestować w akcje pilotów do uniwersalnych otwieraczy konserw i piwa".
5. Strzelić kolejną kawkę.
6. I jeszcze jedną.
7. Wszystko w rytmach Guns 'n Roses, Limp Bizkit, RHCP i Coco Jambo.

Warto nadmienić, że polecam naukę przy muzyce. Jestem jej zwolennikiem, zawsze mi odpowiadało, jak mi coś skrzeczy za uchem. A tu mi nawet podsyłają dowody naukowe tego, co i tak wiem :D.

A więc, bracia w niedoli, powiem tylko tyle - sesja to pikuś jest. To, co zafundował mi czerwiec jak do tej pory, to naprawdę wszelkie pojęcie przechodzi. Dopiero teraz mogę o tym jakoś swobodniej mówić. W telegraficznym skrócie - mam przejebane w tym miesiącu. Ale jak głosi pewne ludowe przysłowie "Rodzimy się nadzy, brudni, głodni i wkurwieni - a potem jest już tylko gorzej".
Jest czasem tak, że cały Wszechświat uparł się na ciebie. Po prostu.
Byłeś szarym mieszkańcem akademika? Kierowniczka ma twój temat zgoła inne zdanie.
Pracowałeś? Zostaniesz zwolniony, żaden problem.
Co złego może stać się z indeksem? Oj sporo.
Miałeś atopowe zapalenie skóry? Czekaj... przecież nadal je masz!
Rzuciłeś? Ha, takiego wała jak Polska cała!
Miałeś dziewczynę? Czas przeszły, kochany!
Jesteś już na dnie? Spokojnie, za chwile dostaniesz łopatę.

To jest ten moment, który wcale nieźle Segritta u siebie opisała. Polecam ten tekst. Każdemu.

I z części stricte parafialnych ogłoszeń, dla pewnej grupy oczekujących - Stockholm-3 odchodzi w odstawkę. Na stałe. Inną rzeczą jest wizja świata, a inną wizja fabuły ;). Jak to zwykłem mawiać "chęci na możliwości!", więc zamykam ten projekt. Może zrewanżuję się czymś innym albo dwoma... no, może nawet trzema, ale o tym na razie ciii-cho-sza.

Krogulczas - he's back and he's as badass as he never was!

środa, 9 czerwca 2010

Droga mleczna

A już myślałem, że to będzie nudna sesja.

Ot, zjawiłem się na uczelni dla seminarium licencjakiego i wpisu z polityki zagranicznej Polski. Parę osób, które mnie wczoraj widzało, pewnie zauważyło, że zachciało mi się mleko popijać.

Wyobraźcie sobie moje zdziwienie, gdy otworzyłem dzisiaj plecak. I widzę mleczko. Wyciągam taką nalepkę free-dom, (reklamującą konkurs, w którym jest mieszkanie do wygrania, ale mniejsza o nie). Cała mokra. Drugim przedmiotem, jakim wyciągnąłem, był indeks.



Suszy się na parapecie.
Żeby to chociaż kawa była. Albo wino. Piwo chociaż. Ale nie - na indeks rozlało mi się mleko. Mam dzięki temu +20 do lansu i +5 do respektu, ale zabarwienie bardziej kolorowe niż #FFFFFF byłoby bardziej epickie :).
Po prostu pijcie mleko. Jebie w dekiel.

poniedziałek, 17 maja 2010

Kolorowych słów

Juwenalia, kolokwia, juwenalia, egzaminy, juwenalia, prezentacja, juwenalia, praca licencjacka, juwenalia...
Stockholm-3, chociaż nieustannie idzie do przodu, to jednak za szybko się nie pojawi. Dajcie mi na niego czas do połowy czerwca, bo chociaż pisze mi się go nieźle, to jednak trzeba inne priorytety ustawić.
A tytuł wpadł mi do głowy przed paroma minutami. Prawie że bym tak napisał Luizie :). I sobie pomyślałem, że powiedzenie tego blogowi będzie w tym pięknych okolicznościach przyrody jak najbardziej na miejscu. Oficjalnie więc mówię, że notki będę teraz w maju i większość czerwca baaardzo rzadkie - najwyżej jedna na tydzień - chyba, że zacznie się coś dziać ciekawego.
Ale że sesje nie są dla nikogo ciekawe, a na juwenaliach trzeba po prostu być (tak jak ja w Toruniu na weekend :3), będzie więc tak, jak napisałem. Ale spoko - wrócę z pierdolnięciem jakiego kosmos nie widział. Właśnie ze Stockholmem-3.

A więc - kolorowych słów, blog.

czwartek, 13 maja 2010

Chińskie problemy

No lata praktyki.



Siedzę właśnie na zajęciach specjalizacyjnych. I już je pokochałem.
- Trzeba sobie zdać sprawę, że w Chinach największe znaczenie ma historia. Chińczycy myślą w kategoriach olbrzymiego odmętu czasu. Zdaję się, że myślą dość często "Hm, mieliśmy tak problem 3,500 lat temu. Wtedy zrobiliśmy tak i tak..."
Ja z Kaśką schodzimy z tego łez padołu ze łzami w oczach. Po chwili rozmawiamy:
- Cholera, to nawet jeszcze Polski nie było - Kasia zauważa.
- No. A oni już problemy mieli.

A. Jeszcze jedno. Otóż Muru Chińskiego nie widać z kosmosu. Fizyka ponoć wchodzi w grę. Ta konstrukcja to w zasadzie zbudowana jest w głównej mierze na mitach. Jedynie, co prawdziwego można o nim powiedzieć, to że zmarły przy jego konstrukcji mnóstwo ludzi. A jakby tego było mało, to ten cały mur to nie jest mur, tylko podziurawiona lepianka.
Nie mogłem dłużej tego zdzierżyć. Wyjęczałem...
- Moje dzieciństwo...!
... po czym zaczęły się mniej ciekawe rozkminy :).

wtorek, 11 maja 2010

Sprzedajmy się

Jestem tysiącnerem, jeżeli oczywiście wierzyć tej stronie. Kuleje liczba wejść na stronę, ale za to przyjemna rozpoznawalność w sieci. Drugiego takiego krogulczasa to w internetach nie ma.
Czas chyba zacząć pisać regularnie. Takie szybkie i rozrywkowe posty, jak poprzednich kilka. A czasem coś większego, jak opowiadanie, sprawozdanie, kilka luźnych myśli.

Życzcie sobie szczęścia, żeby to wypaliło :).

poniedziałek, 10 maja 2010

Prostoty!

Nasi bracia chyba zza Wołgi. Oto, jak pięknie się zabawili.



Pewnie ich nie przebiję tym, że dzisiaj na wykładzie zrobiłem konfetti z kartki z zeszytu. Eh, i na co mi było robić te 378 kawałeczków*?

A póki co lecimy z powrotem do nauki, bo wzywa. Tylko umyję podłogi najpierw :).

* Tak, to był nudny wykład.

piątek, 7 maja 2010

Powiedzmy to tak...

Matura była o 9.00 :).

Dziękuję :D.

Bismatura

Wczoraj. Zajęcia specjalizacyjne. "Systemy religijne Bliskiego i Dalekiego Wschodu". Indie. W co Hindusi wierzyli, wierzą i co ich za to czeka. Nudy jak cholera.
Siedę z Kaską. Przezwariowana i zakręcona jak równik wokół globu dziewczyna. Na ten czas nietypowo zmęczona.
Mówię jej, że jutro mam maturę. I że wziąłem sobie do domu lektury na egzaminy do poczytania.
- Mam ze sobą kilka książek. Na Żurawia i Sapkowskiego.
- Aha. A co mamy z Sapkowskim?
- Ehe... Hm... Pisarz taki.
- A.
- Wiedźmin. Słyszałaś?
- A...ha.
I położyliśmy się na ławce, oboje czerwoni jak Marks.

Teraz tak sobie pomyślałem o innej sytuacji. Jakby się poczują dzisiaj o 14.00 maturzyści, jak w ramach "pytania o egzamin", wypowiem się w sposób nastepujący:
- A czy jak nie zdam, to nie dostanę się wtedy na prawo, psychologię, socjologię, dziennikarstwo, zarządzanie, europeistykę, politologię, nauki polityczne albo stosunki międzynarodowe?
Jeżeli w tym momencie padłaby odpowiedź:
- No... tak. Nie dostanie się pan.
... to zażądałbym nagrody Guinessa albo rekordu Nobla w kategorii "Najwięcej zestresowanych ludzi w wyniku jednozdaniowej wypowiedzi".

Co zaś się tyczy Stockholm-3, to jest w toku. W przeciągu najbliższego tygodnia go opublikuję, jeszcze przed wyczekiwanymi juwenaliami w Toruniu :).

wtorek, 4 maja 2010

Stockholm-3

... się pisze opowiadanie.

W tytule - jego roboczy tytuł. Klimat bazy księżycowej, science-fiction, egzystencji i senso homini szeroko pojętego. Nowi czytelnicy jeszcze starego krogulczasa nie doświadczyli. Takiego, który lubi sobie demiurdżyć. I wtedy tworzy najczęściej post-apokaliptyczne kosmosy.
Nie inaczej będzie w przypadku Stockholm-3. Przygotujcie się więc, wdzięczni czytelnicy, na cynizm, zgrozę i Włochów. Z czego nie przywiązujcie za nadto się do tych ostatnich...

poniedziałek, 3 maja 2010

Polska Polityka Energetyczna

Nigdy więcej.

Siedziałem dzisiaj nad tą prezentacją. Właśnie skończyłem. Znowu się bawiłem z GIMP'em. Znowu szukałem jakichś matematycznych przekomarzanek jako dowodów. I tak siedziałem nad nią od 16.00 do teraz, czyli 23.26. Siedem i pół godziny. Ale świadkowie powinni się ucieszyć.
Poniżej - zajawka tła prezentacji :>.



Modlę się, żeby zapalenia gardła mnie nie dopadło. Cholerny 3. maj pozamykał mi apteki i nawet głupiego cholinexu nie mogłem w hurtowych ilościach przessać, coby załagodzić ból gardła. Miejmy nadzieję, że stare dobre witaminki c, gripexy i płukanie wodą z solą wystarczyło.
A teraz walę w kimę. Jutro pobudka o 6.30 i zapis na pranie. Nosz ja pyerdolę...

sobota, 1 maja 2010

1 Maj

Takie święto nieróbstwa to ja chcę codziennie!

Jest godzina 20.36. Akademik zieje pustkami. W segmencie, poza mną, nikogo. Telewizor dla odmiany nie chodzi 24/7, wentylator w łazience również regularnie emituje ciszę i nawet woda z kranu nie kapie. Jedynie za oknem słychać skandujących kibiców. Nie wiem, komu kibicują, ani co chcą osiągnąć. Nie obchodzi mnie to. To jest mój dzień ciszy i spokoju.
Popijam właśnie żywca. Nieogolony, bez majtek, ale w spodenkach, z fryzurą jaka nigdy nie chce mi wyjść, kiedy jej potrzebuję. Czuję się ospały i seksowny. Tak... męsko, hehe.
Rozpisuję właśnie, co zrobić jeszcze dzisiaj, co jutro, a co w poniedziałek. Przede wszystkim na uwagę zasługuje pracka licencjacka, którą w końcu ruszyłem, przeczytanie paru książek, przejrzenie notatek. Termin za terminem pojawiają się z dnia na dzień. 4. maja - prezentacja. 7. maja - matura z WOS'u (a co!). I wiele dalszych, bliżej przełomu maja i czerwca. Sesja za pasem, możnaby rzec. A dni przeciekają przez palce.
Rozleniwiłem się. Bardzo się rozleniwiłem. Fajnie było. Od dzisiaj bierzemy się do roboty.
No, może najpierw krótkie piwko tu i ówdzie ;).

piątek, 30 kwietnia 2010

XVI Dni Radomska

Ke?

No to wiadomo już, kto będzie koncertował. I ja się pytam - gdzie Kate Ryan? Dżem? OSTR? Doda? Kukiz? Indios Bravos? Hej? Delfin? Jackson?
Szwed, Angole i Masajowie. Bardzo zglobalizowane towarzystwo w tym roku. No i Krawczyk. Poza Krawczykiem nie znam nikogo.

Zobaczymy jeszcze, jak to wszystko wyjdzie. Na rozgrzewkę, Urząd Miasta Radomska dostaje ode mnie 2/10 (1 za zorganizowanie w ogóle, 1 za jedną znaną mi gwiazdę estrady).

czwartek, 29 kwietnia 2010

Fabryczny?

Dworzec Łódź Fabryczna zniknie z powierzchni ziemi.

Wczoraj sobie spaceruję z Luizą, cały rozanielony i w ogóle. Po Helenowie łaziliśmy. Nawet nad stawem dało się chwilkę posiedzieć. Już nie pamiętam, przy okazji czego zeszło na ten temat.
- To żeby cię pocieszyć, to ci powiem, że mają fabryczny zamknąć.
- Chyba nie dosłyszałem... Co?!
- No mają fabryczny zamknąć. I wyburzyć. I wszystko ma na Widzew jeździć, hehe [cfaniara mieszka o rzut młotem olimpijskim od dworca na Widzewie - przyp. krogulczas.]
- Ale jak to, gdzie, jak i dlaczego ze mną tego nie skonsultowano?
- Jeżeli to cię pocieszy, to ci powiem, że remont ma trwać do 2014.
- Fantakruwastycznie...

I co? I prawda to. Konkretnych dat nie ma, ale z tego co mi Luiza przekazała, to się zacznie jeszcze w tym roku. I to niedługo. Argh.

Eh. Więc albo zaprzyjaźnię się z Kaliską, albo będę drałował na Widzew. Bądźmy dobrej myśli - nie ma w sumie tego złego jednakowoż, bo będę wysiadał z pociągu o ten wspomniany rzut młotem olimpijskim od Luizy :).

wtorek, 27 kwietnia 2010

Gotując się

Chwile w moim życiu jako moim, w którym nie ma innych ludzi, dzielą następująco: 1. są chwile, gdy muszę coś napisać, 2. są chwile gdy, muszę isć spać i 3. są chwile, gdy muszę coś ugotować

Zacząłem pięknym śniadankiem. Stworzyłem i od razu przetestowałem mój nowy przepis na sadzone jaja Gargamela a'la krogulczas.



Wyszły trochę lepiej niż nieźle.

Wcześniej jednak zesmażyłem kurczaka po starokorgulaczsowemu. Tylko tak wstępnie go podsmażyłem, ot, coby się mięso nie psuło po 14 godzinach marynowania w m.in. majeranku, lubczyku, czarnuszce, pieprzu tureckim, tymianku, bazylii i oregano. Mięsiwka niewiele, bo ledwie dwie piersi z kurczaka, ale wyszły bosko. Tylko je dopiec i zjeść z krogulczasowymi ziemniaczkami koperkowymi. Jak je zrobić, pytacie?
Nic prostszego: gotujesz ziemniaki, a potem ubijasz je ze sporą dawką masła i dwoma kostkami koperku od Knorra. Ew. wariant krogulczasowych ziemniaczków prowansalskich zakłada użycie ziół prowansalskich w miejsce koperku.
Do smaczku można dorzucić jeszcze tylko jedno: sosa krogulczasa. Brzmi może i zniechęcająco ;)... ale tak dobrego sosu czosnkowego to jeszcze w życiu nie doświadczyliście. Zalewacie wrzątkiem po dwie łyżeczki oregano i bazylii w osobnych naczynkach. Odcedzacie i bierzecie jedynie same zaparzone ziółka. Dorzucacie to do większego naczynka, w którym są już dwie łyżki śmietany i dwie jogurtu. Jak chcecie gęstszy, dodajcie śmietany i odsączcie bardziej ziółka, a jak rzadszy - po prostu nie odcedzajcie ziół. Do tego czosnek albo miażdżony albo granulowany tyle, ile kto chce, sól i pieprz dla smaku...

Ale się rozpisałem. Smacznego :).

sobota, 17 kwietnia 2010

Whatever works

Woody Allen popełnił kolejny świetny film. Whatever works (polski tytuł Co nas kręci, co nas podnieca). Byłem, widziałem, wyśmiałem się za wszystkie czasy, fantastycznie spędziłem czas. Dzisiaj dowiedziałem się jednak ciekawej rzeczy.

Oto polski plakat:


A to oryginalny:

No nie tak do końca.

I ja się pytam: czy w Polsce sprzedają się tylko romasidłowe komedyjki, gdzie para bohaterów musi być młoda? Bo do takiej rangi tenże film został plakatem takowym zredukowany. Co jest złego w głównej postaci, że jest dziadkiem, którego nie gra Holoubek, Pieczka albo Gajos? Przyjemna i genialna historia dziadka, którego motto życiowe jest proste równie, jak sam plakat: cokolwiek cię kręci, cokolwiek uznasz za słuszne, cokolwiek lubisz, cokolwiek działa. Komu ten dziadek żółć zburzył?
Spłycanie rzeczy prostych jest absolutną głupotą. Doceńmy je takimi, jakimi są, bo już i tak zredukowano je do minimum kulturowego. Szanujmy tę subtelną i cieniutką granicę pomiędzy trafnością a kiczem.
I w związku z tym inny personalny favorite w wykonaniu Bad Religion - Epiphany. Nie bez powodu tutaj umieszczę ten utwór, bo on również (podobna jak cała płyta Process of belief) prawdy o prawdzie mówi.

piątek, 16 kwietnia 2010

Cementowy beton

Są takie słowa, które musiały paść, chociaż nie powinny. Niekoniecznie w tej kolejności.

Dzisiaj. Rozmowa. Olga opowiada o facecie.
ONA: On się zawsze do mnie uśmiecha i wszystko. Ale kiedyś jak zaczęliśmy rozmawiać...
JA: Co? Cement?
ONA: No. Hej, chyba...
JA: W sensie beton.

I jakoś tak na ziemi ze śmiechu się położyłem :).

czwartek, 15 kwietnia 2010

Kobieta vs Kobieta

Przychodzą takie dni, że człowiek dochodzi do ciekawych przemyśleń natur wszelakich z dziedzin różnorakich.

Niech będzie więc o kobietach. Jak definiują one relacje pomiędzy sobą? Można wyróżnić cztery rodzaje tychże interpersonalnych związków pomiędzy dwoma homo sapiens feminus.

1. Koleżanki. "Fajne buty. Kupmy sobie takie".
2. Przyjaciółki. "To już ostatnia para... weź ją sobie. Ja ich nie potrzebuję".
3. Rywalki. To wtedy, kiedy jedna zwija drugiej ostatnią parę sprzed nosa.
4. Nemesis. Wygląda w nich lepiej. Szmata.

poniedziałek, 12 kwietnia 2010

Lotto że hoho

Ale się ucieszyłem, że wygrałem los na loterii.

W środę kupiłem los na czwartkowe losowanie. I dzięki temu jestem o całe 11 PLN do przodu (odejmując koszty samego losu). Trójka. Moja pierwsza w życiu trójka!
Dosyć jednak tego dobrego. Mam dzisiaj fazę na czytanie wszystkiego co wpadnie mi w ręce. Prawdopodobnie również czyjąś przyszłość jestem w stanie odczytać. Tak mi gwiazdy sprzyjają, o!
Tylko proszę o jedno - wszelcy napadający, rozbójcy, robinhudy, janosiki i rumcajsy są proszeni o ustawienie się w kolejkę. Najchętniej zostawiłbym je tylko sobie, no ale muszę go jakoś sprawiedliwie na wszystkich łamiących prawo rozdzielić. Ponieważ, jak wiadomo z Nieśmiertelnego "there can be only jeden" (w domyśle "los"), naprawdę chciałbym uniknąć komplikacji. Umówmy się po prostu na jakieś raty, panowie złodzieje. Piwo tu, drink tam, shotsik jeszcze gdzieś indziej.
Tymczasem już dosyć tego przerywnika. Tło prawne dyskusji nad reformą Unii Europejskiej jest doprawdy pasjonującą lekturą. Poważnie. Serio mówię. Bez kitu. Otwarcie...

sobota, 10 kwietnia 2010

Zmarli

Pospieszyłem się, umieszczając Jarosława Kaczyńskiego na pokładzie TU-154. Przepraszam za to. Z oficjalną listą osób, które znajdowały się na pokładzie, można zapoznać się m.in. na portalu nasze.miasto.pl.

Wojtek zadał mi dzisiaj pytanie: "Rusza cię to?"
Czołowi politycy, wybitni obywatele, kwiat Narodu. Mgła, cztery podejścia do lądowania, drzewo.
Ja, wychowany przez rodziców z ZHP i nauczycieli, sam dojrzewający w ZHP. Wierzę w Naród i Ojczyznę. Kocham Naród i Ojczyznę.
Odpowiedziałem: "To tragedia dla Narodu. Oczywiście, że mnie cholernie rusza."

Z Turcji otrzymałem dwa maile. Wyobrażacie sobie? Otrzymałem od moich tamtejszych wykładowców kondolencje, wyrazy współczucia oraz słowa wsparcia dla mnie, rodziny i wszystkich najbliższych. Zaprawdę, niejednym Turcy potrafią pozytywnie zaskoczyć.

Póki co nie będzie wiadomo, co było przyczyną katastrofy. Zajmijmy się sobą i własnymi życiami. Doskonale widać, że na los nie mamy żadnego wpływu. Cześć pamięci wszystkich ofiar.
Trzymajcie się wszyscy.

Nasza-klasa po swojemu o katastrofie



Primo: Logo. dostosowane do potrzeb.
Secundo: Konto oficjalne. Jak wyżej.
Tertio: Prezent, jaki otrzymało owo konto.

Po trzykroć żenada.
Logo otrzymuje ją w kategorii "Żenady komercyjnej". Nic dodać, nic ująć.
Konto oficjalnie w kategorii "Żenady informacyjnej". Od podawania linków to ja mam google.
Prezent otrzymuje ją w kategorii "Żenada debilizmu, ignoranctwa, żałości i ameby".

Good morning, Katyń

Wedle tego co podał Reuters, ok. godziny 10.00 czasu polskiego doszło do katastrofy lotniczej samolotu 36. Specjalnego Pułku Lotnictwa Transportowego, na którego pokładzie znajdowali się wedle wstępnych ustaleń:
Lech Kańczyśki, Maria Kaczyńska, Jarosław Kaczyński, Ryszard Kaczorowski, Jerzy Szmajdziński, Władysław Stasiak, Aleksander Szczygło, Paweł Wypych, Mariusz Handzlik, Andrzej Kremer, szef sztabu generalnego WP gen. Franciszek Gągor, Andrzej Przewoźnik, Grzeogrz Dolniak, Przemysław Gosiewski, Zbigniew Wassermann, Janusz Kochanowski, Sławomir Skrzypek, Janusz Kurtyka, bp Tadeusz Płoski.

Dobrze funkcjonujące państwo może dalej sprawnie działać nawet bez głowy. Nawet bez tak wielu ważnych ministrów i polityków. Wierzę, że Polska poradzi sobie z tym kryzysem. Podobno nad moim rodzinnym Radomskiem, helikopotery nisko latają. Oby tylko nikomu nie zachciało się mniejszych bądź większych rozruchów tu i ówdzie...

Czekam na rozwój wypadków. Więc powiedzmy sobie szczerze. Niech ten Bóg ma nas wszystkich w opiece.

środa, 7 kwietnia 2010

Czy te oczy mogą kłamać?

Na pewno mogą zabijać.

Dlatego też tak szybko je ze mnie zabrała. Jestem przekonany, że nie zdzierżyłbym tego spojrzenia, jakim mnie wczoraj obdarowano w pociągu do Łodzi Fabrycznej. Chociaż gdybym nie chciał się przesiąść na miejsce naprzeciwko, do niczego by nie doszło.
Za moimi plecami nie pojawiłby się druh Filip, którego ledwo z twarzy kojarzę.
Za jego plecami nie wyrosłaby druhna Weronika, której również generalnie nie kojarzę.
I nie zrobiłaby w tył zwrot wielce oburzona.

Plan taktyczny (dla zilustrowania tejże kryzysowej sytuacji):
1. Zaraz po zwolnieniu się miejsca



2. Sekundy od zgrzytania zębów



Weronika oddala się na pozycje wyjściowe (vide: chuj wie gdzie).
Filip zostaje.
I mówi:
- Przesiądziesz się?
- Że słucham?
- No czy się przesiądziesz.
- =Też się cieszę, że cię widzę.
- Przesiądziesz się? Z Weroniką chcieliśmy usiąść.
- No macie dwa miejsca.
- Ale no tak no...
- Macie dwa miejsca, chłopcze...
- No ja wiem, ale Weronika...
- Poważnie?
- Przesiądziesz się czy nie?
- A co mnie tam
Przesiadam się. Filip idzie udobruchać pannę. Słyszę tylko dostojne, acz subtelnie skrzekliwo-piskliwe "Nie!", po trzykroć powtórzone. I ja już widzę, że ten chłopiec sobie niefajną dziewczynkę przygarnął na rozgrzewkę.
A może powinienem być trochę mniej ustępliwy wobec tej uroczej, raczkującej pary manipulanciątek?

piątek, 2 kwietnia 2010

5

Ani się człowiek nie obejrzy, a mu piątka na karku stuka.

To nie ten sam blog, jakim był kiedyś.

2005. Onegdaj był na blog.pl i doświadczał różnych moich pomysłów na fajne szablony. Z treści można było wnioskować, że jestem niestabilnym emocjonalnie emo-prekursorem Polski.
2006. Potem było takie niewiadomo co. Nadal szukało się tego czegoś dla siebie. Ale zapamiętać - jeżeli piszesz coś raz na dwa miesiące, to za wiele ciekawego nie wymyślisz.
2007. Blog przez pół roku nie działał. Drugą połowę poświęciłem pisano o i dla Magdy. Mile czyta się te antyczne wynurzenia moje. Najlepszy tekst? Chyba Szuflada różnorodności. Sentyment do tego tekstu po prostu mam.
2008. Najpłodniejszy liczbą wpisów. Parę opowiadań, szczególnie stary dobry Małż, do którego lubię sobie sam czasem wrócić. No i dużo było tam o Łodzi
2009. Tutaj? Zerowa aktywność. Upłynął głównie pod znakiem tureckim.
2010. Wreszcie. Dobrze mi się pisze tu i teraz, na bloggerze, pod tym adresem a nie innym. Znowuż inspirowany uczuciami. Po latach poszukiwań, mogę powiedzieć, że znalazłem swój styl. Eliminowałem powoli zbędne elementy jeden po drugim - moje emo-wynurzenia, rozterki familijne i szkolne, prawdy i mity o świecie; a wszystko to zamykane w coraz krótszej, konkretniejszej formie.

I jestem.

Ecce krogulczas.

PS Każdemu, kto miał cierpliwość mnie czytać, stawiam piwo jak tylko wpadnie po nie sobie do Łodzi :).

czwartek, 1 kwietnia 2010

Twarzowo mi

Dobrze mi się pisze krótkie notki. Takie na ok. 800-1000 znaków (poprzednia miała 752). I tak to będzie wyglądać.
Sporo sobie powyznaczałem zadań do zrealizowania. Najwazniejszym jest dla mnie pozbycie się drżenia lewego kącika ust. Od wczoraj mnie to irytuje. Tylko teraz pytanie...



Który mięsień, żeby nie drgał, mam podciąć? Mięsień okrężny ust wygląda obiecująco. Mięśnia śmiechowego pozbyć się nie mogę. Zawsze to jednak może być jarzmowy większy... No a gdyby drgał mi żwacz, to by mi się śmiesznie szczęka telepała na wietrze i bez wiatru z góry na dół. Co innego z obniżającym poziom ust - tego mi w życiu nie potrzeba...
Może domaga się bycia używanym? Jakby nie patrzeć, od dobrych paru tygodni, gdzie nie pójdę, tam szczerzę się jakbym właśnie dostał paszport Polsatu. A wiadomo, że narząd nieużywany - zanika. A może to po p prostu ostatnie podrygi nieszczęścia w mym życiu :)?

środa, 31 marca 2010

Insomnia the Madafaka

Fakt: Zasnąłem ok. 23.30.
Fakt: Obudziłem się ok. 2.00
Fakt: Przed chwilą przyrządziłem kurczaka w marynacie staropolskiej. Z nudów.
Fakt: Bad Religion grają już od 30-tu lat!
Fakt: Za chwilę spróbuję znowu zasnąć.
Fakt: Tylko że... Jest taka jedna. Przez którą chyba mi się to nie uda. Zasnąć, w sensie. No cały czas mi się do myśli wkrada no. Przestać o niej myśleć nie mogę. Fajnie mi się przez nią nie śpi, myśląc o niej.
Fakt: Więc ja już może się lepiej zabiorę za czytanie materiałów na dzisiejsze zajęcia...
Fakt: ... bo i tak na 8.00 mam ustawione pranie.
Fakt: Ja pyerdolę.

A ci poniżej to taki hołd dla nich. Osobiście polecam również A Walk, którego niestety zamieścić się nie da. A jest innym moim top 5 :). Shades of Truth jest w dobrym top 20 ;)

sobota, 27 marca 2010

Waitaminnit!

Macie czasami tak, że znacie zbyt dużo osób?

Siedzicie sobie wygodnie, akurat wyjątkowo nie macie nic lepszego do robienia. Nawet nos nie jest godzien waszego dłubania ani pryszcz wyciskania. I wtedy łapie taka rozkmina ciężka.

Skąd mnie się wzięło tylu znajomych na n-klasie?
Lepiej.
Dlaczego ja znam tylu ludzi?
Jeszcze lepiej!
Po co ja ich znam?

Ot, się zastanawiam właśnie po tym, jak urządziłem krogulczowskie czystki opiewające na miliony, bo usuwałem między innymi Powiat Radomszczański, Kochających Wakacje, Będących Szczęśliwymi, Cieszących Się Dniem, a nawet Słowian Całego Świata.
Mam zapędy ludobójcze? A gdzie tam :).

A że mi się spodobało wrzucanie youtuba, to macie utwór, który znam od niedawna, ale na stałe zagościł w top 5 moich ulubieńców. Bono wygląda tutaj bardziej tandetnie niż Kukiz... no ale dajcie się wciagnąć nucie po prostu.

Rozłożony

Zwyczajem chorego, nie caluje się zdrowego. Więc uważajcie na tą wiosnę. Ja ją trochę przeceniłem, szczególnie temperaturę wieczorną. No i teraz się kuruję.
Ale! Przynajmniej w weekend sobie poleżę.
Chociaż. Czekajcie... Kruwa.

poniedziałek, 22 marca 2010

Na wiosnę...

... zakładam zimie betonowe sandały.



Tegoroczna zima to był chyba najlepszy dotychczas okres w moim życiu. Zaczęła się dla mnie w Turcji, skończyła w Polsce. Przywitała mnie szarością i burością i pod tym względem jest na poziomie obecnej wiosny. Podobnie z temperaturami, bo za wielkiej różnicy pomiędzy nimi nie uświadczyłem*. W kategoriach fizycznych to była zima jak każda inna.
Wiosna za to wyjątkowa jest tegoroczna. Dokąd sięgam pamięcią, nie było jej jeszcze takiej. A rozumiem przez to, że można śmiało rzec, że zaczęła się z astronomiczną dokładnością. W parę dni potopniały śniegi i jak na życzenie 21. marca mieliśmy cudowną, wiosenną, błotno-organiczną** ciapowatą pluchę.
To samo można powiedzieć o tym jak się mają nasze rodzime media.
Pamiętam swoją podróż pociągiem z Łodzi do Radomska. Na Fabrycznym jest sobie zawsze jegomość z gatunku Zenków, którzy to Zenkowie zajmują się handlem na dworcach. Zenek Fabryczny para się sprzedażą przeterminowanych periodyków. Wiecie, poprzednie Newsweeki, National Geographic i inne Twoje Style za 50% ceny. Nie jestem osobą żyjącą z dnia na dzień i tygodniowe opóźnienie wobec pewnych spraw wcale mi nie przeszkadza. Ba, definicję "choroby filipińskiej" poznałem dopiero na studiach na ten przykład.
U Zenka Fabrycznego kupiłem sobie Wprost, bo nawet zawsze lubiłem ich styl. Zaraz po Polityce. Newsweek niby szanuję, ale jakoś nie jestem ich fanem. Od czasu lektury tamtego Wprostu nie jestem też fanem Wprostu.
Co jak co, ale kiedy kupuję sobie coś "opiniotwórczego" to spodziewam się jakiejś... no, opinii. Albo dyskusji. Raportu albo reportażu. Felietoniku. A nie ordynarnego bluzgania ubranego w pamflet. A tego właśnie doświadczyłem. Do dzisiaj nie wyobrażam sobie, żebym cokolwiek, co czytam, stosowało słowotok z zakresu "idioci", "prostacy", "ładnie się nam zabawiają"
"złodzieje" i kierowało go na koalicję rządzącą. PO-PSL popieram całym sobą, bo na tym polega wybór, aby się go trzymać. Tylko, ze chyba nie na tym polega krytyka.
Wprost wyrzuciłem (a właściwie upchnąłem w tych maleńkich metalowych puszkach, które w pociągach się koszami nazywa) po pierwszych trzech akapitach.
I tak patrzę sobie od pewnego czasu różne media. Rzeczpospolita jest w porządku jako jedyna z gazet. Polityka z tygodników. Miesięczników powszechnych nie kupuję, jedynie co to Charaktery ze specjalistycznych. Czasem może Playboy, ale brońcie mnie od CKMu.
W siecie mam większe trochę rozeznanie. I też nie jest dobrze, co tu wiele. Główne portale tego kraju aż proszą się o cios mizerykordią. Zajmują się wszystkim, ale bez żadnego wyspecjalizowania. Takiego, że można śmiało powiedzieć, że trzymają poziom, któremu trudno dorównać, choćby i w skali najbliższego sąsiedztwa europejskiego.
Na obecną chwilę nasze media decydują o sobie. Jakie będą, co upolują, kogo będą monitorować, na czym będzie im zależeć, jak będą zarabiać na chleb. Wierzę, że chociaż jest źle, mamy teraz po prostu czas wielu zmian. To taka spóźniona wiosna właśnie. Długo długo było jednolicie, bo wszystko leżało pod grubą warstwą lodu, zamrożone w czasach, w których moje pokolenie już na całe szczęście nie miało okazji żyć, lecz których echa co i rusz odbijają się polityczną czkawką.
Ale wiosna idzie. Będzie buro, a potem będzie kolorowo. Już tak to w naturze przecież jest.




* Morze Śródziemne to cudowny wynalazek :).
** Liście, trawy, ekstrementy ulubieńców itp.

niedziela, 21 marca 2010

Failstart

Mam zagwozdkę. Zagwozdkową.
Jest kilka pomysłów na tekst. I standardowo w ten sposób nie ma żadnego tym samym. Rogucki już chyba ma mnie dość od ciągłego przyśpiewywania mi, kiedy się za coś biorę. Dickinson chyba też. I Ciechowski. Bono dopiero zacznie mną rzygać. Albo ja nim. Tym niemniej ci moi ulubieńcy wciąż mi niezmiennie towarzyszą. Na dobre i na złe, pisać chcę, bo lubię i potrzebuję. I udaję , że rymuję.
Tak przeglądam sobie arcymały dorobeniek mój dotychczasowy. Jest kilka dobrych tekstów. Jest kilka wykurwistych tekstów. Jest kilka takich, które popełniłem i do których się przyznaję, jak i takie, które popełniłem i do których się nie przyznaję.
Prawda jest prosta, bo to leży w istocie prawdy, aby prostą możliwie była. Będę pisał rzadziej lub częściej. Tak miałem zawsze. Jedynie poziom tekstów się podwyższał ;).

Póki co leczę jednak syndrom wczorajszego dnia. Bo to dobry dzień był.
Nie dość, że się spotkałem z fantastyczną moją dziewczyną.
Nie dość, że Skiba polewał mi piwo.
Nie wspomnę nawet o tym, że na kumpla z gimnazjum w Synapsie wpadłem.
Ani o tym, jak podczas konkursu na dmuchanie balona tak, aby pękł, po pierwszym dmuchnięciu poleciał w publikę. I po konkursie, oczywiście.
Nie pamiętam nawet do końca, kto mnie piwem częstował, ani ja kogo.
Pamiętam za to, jak się sporo osób generalnie do mnie dobierało. Powiedzieć by można, że to przyjemne było, gdyby nie fakt, że to menowie byli. Brr.
A i tak najlepiej mi się to śpiewało (tudzież krzyczało):

środa, 17 marca 2010

Nowe i lepsze... Dzisiaj!

Siedziałem sobie na schodach aulowych

Na laptopie pisałem i jak w morzu brodzę

I wtem dotarło do mnie w rozważaniach mych

Dlaczegóż to ja (na litość!) bloga nie prowadzę?

Ale najpierw istotniejsze miałem sprawy

Które prześladowały mnie już długo

Więc oto, ni z powagi ni dla zabawy

Listę sporządziłem - chyba wypadało


1 umyć buty

2 lektury na grajewskiego
3 spisać historie cypru
4 wybrać telefon nowy
5 napisać godziny dyżurów na forum
6 uporządkować pulpit
7 pozmywać naczynia
8 zobaczyć pranie czy wyschło i ew. zebrać
9 sprawdzić finanse
10 uporządkować portfel
11 uporzadkować notatki sprzed tygodnia
12 przyswoić wykłady dotychczasowe
13 napisać "walkę"
14 uporządkować music
15 opisać plan
16 pozamiatać
17 mail o przepisanie na inny blok tematyczny na konferencji
18 skonfigurować Docka
19 poczytać grzędowicza
20 wyrzucić gazety
21 przenieść "szataństwo" na dysk właściwy
22 podbić Szwecję
23 wypalić fullmetala
24 skontrolować plany wagowe na 2010
25 posprawdzać rss'y agencji prasowych

26 (re)aktywować bloga jakiego


Więc piszę!

Dotychczasowe projekty, sygnowane mianem mym Krogulczasa, znaleźć można poniżej i w linkach, jakie się obok niedługoż pojawią.

1. Krogulczasowo po staremu - dawny krogulczas.blogspot.com, jeszcze dużo wcześniej krogulczas.blog.pl, czyli w ogóle cała moja de facto historia zabawy z blogowaniem

2. Krogulczas po turecku - trochę ciekawszy blog, na łamach którego można się było pośmiać z moich tureckich perypetii.

3. Krogulczas na wyborach - tzw. FAIL :)

No. Znamy się już dobrze z tymi, którzy mnie znają. Apel, abyście napędzali klientelę. I uśmiechali się ze mną :)