sobota, 20 listopada 2010

Wznoś pomniki samemu sobie

Tak. Mam czas. Mam chęć. Mam pomysł. I mam siły. Żeby pisać.


Odcinek 3. Wznoś pomniki samemu sobie

Motywacja jest tym, co pozwala Ci zacząć. Nawyk jest tym, co pozwala Ci wytrwać.

Jim Ryun


Doszliśmy już do tego, że trzeba przygotować się na różne wyniki naszych działań. Wiemy też już, że plany zbyt dalekosiężne są głupotą.

Co je łączy? Bo przecież mamy efekt, mieliśmy też cele. To, czego nam brakuje, aby przemieścić się pomiędzy nimi, to środki. A środkiem do osiągnięcia pewnych celów, jest praca.

Praca to jednak niewdzięczna jest, o tak. Choćbyśmy wyłazili ze skóry własnej, nie jesteśmy w stanie w 100% doznać przedwcześnie jej efektów, zanim rzeczywiście je odczujemy. Zazwyczaj sprowadzi się to do tego, że osiągając jakiś cel, trzeba wyznaczyć nam samym następny. 

Ale jak to? Tak... bez laurów? Właśnie bez laurów. Aby do nałożenia laurów doszło, potrzebujemy kogoś innego, żeby je nam nałożył. Innymi słowy, ktoś rzeczywiście musi docenić nasz wysiłek.

Podzielę się tutaj z wami taką moją refleksją. O tym, co naprawdę trudno usłyszeć z ust młodych ludzi - słów uznania. Przypomnijcie sobie, kiedy ostatni raz mieliście kontakt z kimś, kto odniósł sukces. Co czuliście? Co powiedzieliście? "Gratuluję", "Dziękuję za wsparcie", "Ładnie wyglądasz", "Nigdy o tym nie pomyślałem". Wspólnym mianownikiem tych wypowiedzi jest opinia własna. Racjonalna. Tymczasem, jeżeli rzeczywiście na nas wpłynął, pojawiają się zupełnie inne bodźce - uczucia. Uczucie sympatii, samospełnienia, siły, wiary.

Z czego to wynika? Możliwe, że z coraz bardziej rozpowszechnionej mody na odróżnianie czynów. Wiecie, "krytykuj zachowania, a nie człowieka". Przekładać się to winno też na pochwały, żeby dana osoba nie poczuła się... no właśnie jak?

Wprost zapytam - żałujecie komuś? Jeżeli uznajecie kogoś za niesamowitą inspirację, powiedzcie mu to! Jego dorobek stał się dla ciebie źródłem siły? Jego praca nie poszła więc na marne, bo ty ją wykorzystałeś. Warto spojrzeć na to z tej perspektywy.

Skoro wiemy już, że należy docenić otaczające nas zewsząd takie nasze prywatne autorytety, pora powiedzieć, jak można znaleźć siłę, żeby samemu dążyć do bycia kimś lepszym. 

Podejdź do lustra. Spójrz w nie i uśmiechnij się. Opowiedz sobie jakiś dowcip, przypomnij sobie wtopę na jakiejś imprezie - ma to być szczery uśmiech, a nie podniesione wargi czy wystawione zęby. Spójrz na to, czego się już do cholery nauczyłeś. Co osiągnąłeś. Masz powody do bycia dumnym.

  • Umiesz pisać i czytać w języku ojczystym, jakimś obcym albo dwóch czy trzech.
  • Znasz masę ludzi, którzy świetnie czują się w twoim towarzystwie.
  • Masz być może partnera, który z tobą też z jakiegoś powodu jest - wyglądu, humoru, intelektu, zdolności kredytowej :)
  • Studiujesz czy pracujesz - to bez znaczenia. Doskonalisz się. Wiesz, że to, co robisz, jest dla ciebie ważne i opłaca ci się w tym doskonalić.
  • Masz na pewną swoją własną, unikatową, a na pewno rzadko spotykaną u innych cechę, powiem nawet - cnotę. Wytrwałosć, łatwość zdobywania informacji, nowych przyjaciół, klientów, poszerzania wiedzy, niesamowitą intuicję w pewnych sprawach, piękne włosy, twarz, seksowny tyłek, elegancki styl bycia... Masz w sobie to coś.

 Zobacz, ile już osiągnąłeś. Spójrz, co chcesz osiągnąć.

Marzenie to powinno cię minimalnie przestraszyć i maksymalnie podniecić.

To w końcu w naszym interesie jest realizacja naszego interesu. Owszem, trzeba ogarniać życie na tyle, na ile tego inni od nas wymagają jeżeli tylko mają podstawy, aby wymagać. Ale nikt pomnika ci nie postawi. Pomnik musisz postawić samemu sobie.

Pomniki jednak wznosimy przede wszystkim jako wyznaczniki pewnych wydarzeń, które należą do przeszłości. Ważne, żeby stawiać je cały czas. Bo w końcu jaki jest pożytek w tym, że siądziemy pod ostatnim z nich i rozmarzymy się nad nim?  Dlatego też, kiedy szukasz inspiracji w samym sobie, przechodź obok pomników. Wspominaj.

Niekiedy będziesz chciał się przyjrzeć, często przejdziesz obojętnie obok, czasem przy okazji poświętujesz, złożysz może kwiaty uznania. Jeżeli zmieni się rzeczywistość, to i o pomniku trzeba będzie zapomnieć, a najgorszym przypadku - zburzyć. Po to, by zrobić miejsce pod nową historię. Twoją historię, pisaną od zawsze przez ciebie i wyłącznie dla ciebie. 


***


Potrzebowałem chwilę odetchnąć. Siedzę sobie teraz na szybko w Radomsku - taki wypad na weekend. Można powiedzieć, że za dużo pomników sobie w ostatnim miesiącu nastawiałem. Sam sobie i swoim ambicjom jestem winien :)



piątek, 12 listopada 2010

Jest coś pięknego w przypadku

Miałem wczoraj pisać o motywacji. Nie za dobrze to o jakości tego wpisu świadczy, nie :)? Piszę jednak dzisiaj, w dodatku o czymś innym - o planowaniu siebie.

Odcinek 2. Jest coś pięknego w przypadku

Wielkość człowieka polega na jego postanowieniu, by być silniejszym niż warunki czasu i życia.

Albert Camus

Otóż pomyślałem sobie o tym, jak na ostatnim seminarium licencjakim D. opisała jej zajęcia na polityce społecznej, na wydziale prawa. Zajęcia traktujące o planowaniu, zarządzaniu i tych sprawach. Prowadzący te zajęcia dał im ćwiczenie – studenci mieli zaplanować, kim będą za 30 lat. Ja osobiście słyszałem o tego typu pytaniach, ale

  1. Były to pytania zawodowe, zadawane np. przez przełożonego albo rekrutanta.
  2. Dotyczyły krótszego okresu, zazwyczaj oscylując wokół 5-10-15 lat.

Studenci mieli więc powiedzieć, kim sobie będą za te 30 lat i zaplanować drogę dojścia do upragnionego siebie. Coś, co w amerykańskiej terminologii nazywa się „trajektorią” – ładnie obliczoną drogą, którą obiekt przebędzie sobie, po czym dotrze do określonego punktu. 

Na ich studenckie warunki przekładając – od czego mieli zacząć, w jakiej firmie na ten przykład, kiedy awansują, na jaką pozycję, gdzie po drodze widzą rodzinę lub jej nie widzą w związku ze swoją działanością. Prowadzący te zajęcia podobno takiego siebie ma już rozplanowanego. Nawet wie, kiedy weźmie ślub. Tyle, że jeszcze nie ma chętnej. 

Bycie zdecydowanym, posiadanie wizji realizacji samego siebie, zaplanowanie przyszłości – to wszystko są fajne hasła. Gorzej, że niewiela ma to wspólnego z rzeczywistością. Zazwyczaj bowiem w takich planach uwzględnia się same pozytywne aspekty – cele. Wiadomo: cel nie może być negatywny, np. narobię się 30 lat, po czym strzelę sobie w łeb. Chociaż co kto lubi, ale my tu nie o tym.

Wypada tutaj przywołać dwa przykłady. Z pogranicza fikcji jeden i dwa z historii zaczerpnięte.

Terry Pratchett napisał bardzo fajną książkę pt. „Dywan”, którą akurat dzisiaj rano skończyłem. W świecie Dywanu, istnieje nacja Wightów – najstarsza w tamtejszym mini-uniwersum, otoczona mistycznym szacunkiem, a jednocześnie strachem. Dlaczego? Bo pamiętają przyszłość. Wiedzą, co ich czeka. Rozmowa z nimi jest bardzo ciężka z łatwych do wyobrażenia powodów :).

Kiedy więc w jednej scenie grupa takich Wightów zostaje napadnięta, wiedzą, że zginą. Jest tylko jedna na milion szansa, że przeżyją i (kto by pomyślał?), dzięki interwencji bohaterów przeżywają. O dziwo, cały ich świat wali się w gruzy. Przeżyli, chociaż mieli zginąć. I nie wiedzą, co mają dalej robić. Dokładniej - nie wiedzą, co mieli robić. Bo mieli zginąć, a żyją, nie pamiętając swojej przyszłości. Muszą sobie z tym poradzić na bieżąco, w niepewności jutra, ba, nawet najbliższych chwil. Pod koniec historii, kiedy dzięki różnym działaniom jednak znają nową przyszłość, nadziwić się nie mogą, że przeciętni ludzie potrafiątak żyć.

Tym historycznym przykładem za to będzie Kant. Spokojnie, nie będę brał na warsztat jego słów, lecz to, jak żył. 

  • ·         Nigdy nie oddalił się na więcej jak 100 km od Królewca, w którym spędził całe życie, jak można się domyślić.
  • ·         Chciał w pełni panować nad swym otoczeniem, głównie po to, aby nie zakłócało ono toku jego myśli. Dlatego na ten przykład, kiedy za oknem wyrastać mu zaczęło drzewo, które przesłaniało widok z tego okna, postarał się, by drzewo został ścięte.
  • ·         Jest trochę mniej znany z próby zaklasyfikowania całego świata, tak jak Newton z bycia alchemikiem. Nie pamiętam jednak tak naprawdę, pod jakim kątem chciał go klasyfikować. Ważne jest to, że w ten sposób chciał kontrolować każdy aspekt poznania – nic, co nie dałoby się uporządkować, przyporządkować, nie mogło mu umknąć. Nie wyszło - za mało kategorii.
  • ·         Jeżeli wierzyć profesorowi Brodzie, to pod koniec swego życia, Kant, kiedy zadano mu pytanie, czy przeżyłby swoje życie jeszcze raz w taki sam sposób, zaprzeczył.

Co wg mnie z tego póki co wynika? 

Ja się tej niechętnej małżonce pana wykładowcy w sumie nie dziwię. Nie chciałbym wiązać się z kimś, kto jest tak krótkowzroczny.

Zapytacie „Krótkowzroczny? Przecież on patrzy na siebie za 30 lat, planując wszyściutko po drodze!”.  Niemiecki plan Schlieffena udowodnił, że tego typu plany strategicznie nie mają racji bytu. Mówię tutaj o pierwszym planie wojny błyskawicznej, który jak wiemy, zawiódł. W 6 tygodni miała paść Francja, tymczasem w 6 tygodni wojska niemieckie dotarły w najlepszym wypadku 70 km od Paryża.

Z czego to wynikało? Von Schlieffen kalkulował posunięcia wojska zawodowego – sprawnego, zdyscyplinowanego, dobrze wyposażonego. Które o danej godzinie dociera na konkretne pozycje i przemieszcza się dalej zgodnie z harmonogramem. Tymczasem większość armi niemieckiej to byli poborowi – zwykli, zmobilizowani na wojnę ludzie, którzy poruszali się wolniej, byli mniej wydajni, nie mieli doświadczenia bojowego. Opóźnienie do opóźnienia i kolejny plan nie wypalił. W wielkim skrócie – plan ten zawiódł, bo chociaż cel był jasny, a metody i środki może i były dobrze obliczone, to okazały się zawodne, a to jedynie zwykłych opóźnień nie przewidziano.

Jak się to wszystko przekłada na głupotę, jaką wykazuje się każdy, kto planuje swoje życie? Zadajcie komuś, kto chce sobie trajektorię taką stworzyć, któreś z poniższych pytań:

  • ·         Czy uwzględniasz śmierć swoich bliskich - rodziny i przyjaciół? Czas, jaki dajesz sobie na dojście do siebie?
  • ·         Czy uwzględniasz  swoje choroby? Jak bardzo przykują cię do łóżka? I jak nadrobisz stracony czas i energię?
  • ·         Czy wiesz, jak wiele uwagi będziesz musiał poświęcić swojej przyszłej rodzinie?
  • ·         Czy wiesz, jak poradzisz sobie z porażkami, bo ktoś okaże się lepszy od ciebie?
  • ·         Czy wiesz, co zrobisz, jeżeli będziesz musiał zaczynać od początku?

Tak sądzę, nikt nie jest w stanie odpowiedzieć na te pytania. Jeżeli chcemy się kierować chociażby metodykami zarządzania projektami, dowiemy się, że planowanie to najdłuszy etap projektu. Tak 60-70% czasu mamy mu poświęcić.

Policzmy więc.

Mamy młodego człowieka, który się o czymś takim dowiedział. Ma 20 lat. Chce przewidzieć, kim będzie za 30 lat, czyli w wieku 50 lat. Żeby mu się to udało, tj. żeby efektywnie zbudował plan działania, musi planować siebie do… pi razy drzwi… 35-40 roku życia. Przeplanował więc 15-20 lat. Jest więc 15-20 lat opóźniony w realizacji swego projektu. Tak na dobry początek. Albo po prostu osiągnie mniej w wieku 50 lat. Wciąż więc jest opóźniony. I jakkolwiek staruszków nie chce z roboty wywalać ani nic z tych rzeczy, to naprawdę – trzeba brać pod uwagę ograniczeń, jakie pojawią się z wiekiem.

Nie da się usiąść z kartką i ołówkiem w ręku i zaplanować, kim będę za 30 lat. Życia na to nie starczy!

Ja osobiście nie chciałbym żyć w świecie, w którym jestem zaplanowany. Tak od początku do końca. Bez uwzględniania interakcji z otoczeniem. Żyłbym wtedy w naprawdę głupim świecie.

I dopiero to, w połączeniu z poprzednim postem, mogę chyba uznać za dobry wstęp do tego, jak się motywować, głównie pomimo wszystko.

niedziela, 7 listopada 2010

Sałatka z rozgardiaszu

Trochę ostatnio dużo pichcę. 
Może jest to związane z tym, że coraz częściej łapę się na ogarnianiu kilkunastu rzeczy jednocześnie? Ale tak poważnie - drobnych, błahostkowych, niby nic. A to się uczę prawa, a to odsłuchuję starego dobrego Papa Roach'a, chwilę później jestem pod prysznicem, a wracam po to, żeby poszukać przepisu na kamikaze, samemu racząc się dżinem z tonikiem. Może nie wybitnie randomowy zestaw, ale to miało miejsce w przeciągu najwyżej piętnastu minut. No i jeszcze notkę piszę. 
Chyba taki dzień zaczął się od momentu, kiedy zdecydowałem się zrobić pierwszą bardziej przywoitą sałatkę w swoim życiu. Skłoniły mnie do tego:
  • Wystawiony w biedronce zestaw do sałatek (widelołyżka + łycha), którego oczywiscie nie zakupiłem.
  • Kasia, która nie tak dawno na wydziale zjawiła się z sałatką na przekąskę.
  • Przepis na sałatkę z tuńczykiem i kukurydzą, jaki znalazłem na pewnym tureckim blogu kulinarnym.
  • Chęć zjedzenia czegoś innego, niż bigosu z domu.

Pozostało tylko przerobić myśli i słowa na czyn.

Uwaga! Przepis mało studencki, z uwagi na koszty. Tak naprawdę jednak, z tego co kupicie, wykorzystana zostanie na poniższe potrzeby tylko część składników. Nadaje się więc świetnie na imprezę, gdzie będzie zapotrzebowanie na dobre jedzenie :).

Sałatka z rozgardiaszu

Składniki dla dobrych czterech osób:

Warzywa


  • Pomidor, szt. 1
  • Papryka żółta i czerwona, po połówce
  • Ogórek zielony, tak może 1/3
  • Sałata, 3 liście
  • Oliwki czarne i zielone, wedle uznania


Sery


  • Jakiś żółty - u mnie edamski - 100g
  • Jakiś biały (naprawdę, zda egzamin cokolwiek - polski twarogowy, grecka feta, włoska mozarella) - też ok. 100g


Przyprawy


  • Olej
  • Pieprz
  • Sól
  • Rozmaryn
  • Bazylia
  • Tymianek
  • Oregano
  • Szałwia
  • Czosnek

(Te wszystkie zioła po soli znajdziecie w wynalazku firmy Kotanyi - "Morski skarb: Sól morska z Camargue z ziołami". Polecam osobiście)

Opcjonalne dodatki, z różnych kategorii (powinny zdać egzamin)


  • Świeża bazylia, rukola, nać pietruszki
  • Rzodkiewka
  • Tuńczyk
  • Kukurydza
  • Jajka gotowane, pokrojone
  • Szynka albo inne mięso
  • Chleb z masłem albo bez
  • Sok z cytryny lub limonki

Na dobry początek, twój stół nie powinien tak wyglądać. Syf, kiła i mogiła - tak się ta sałatka powinna nazywać. Ale jakoś trzeba sobie radzić, gdy nie ma się profesjonalnego blatu, zlewu i szafek pod ręką. I gdy jest się w akademiku.

Kroisz więc warzywka...

... Myjesz sałatę, odkładasz do suszenia...

... Kroisz w kostkę oba wybrane sery, wyławiasz oliwki.

Wreszcie przygotowujesz sobie salaterkę. Rwiesz sałatę na kawałki i wrzucasz do tejże salaterki, dodajesz warzywa, sery, oliwki. Przyprawiasz, zalewasz odrobiną oleju. I mieszasz. Aż otrzymasz...

... Sałatkę z rozgardiaszu!


Pozostaje tylko wziąć trochę chleba z masłem, nalać sobie soku i wcinać :).

A teraz wracam do pisania wystąpienia na konferencję. Ciao!

PS. A propos "ciao" - muszę od Włochów gwizdnąć przepis na dressing do makaronu, jaki kiedyś na imprezie zmontowali. I w ogóle makaron się nauczyć porządnie gotować.

czwartek, 4 listopada 2010

Październikowe zamieszanie

Październik to był jeden z najcięższych dla mnie miesięcy.

Był to początek III roku na stosunkach międzynarodowych, nadrabiam dwa przedmioty z mojego wyjazdu do Turcji, do tego rozpocząłem studia na psychologii na Łódzkim Uniwerku. Poznanie wielu nowych ludzi, urodziny i imprezy. W międzyczasie sporo przechorowałem. No i zostałem kandydatem na Radnego Miasta Radomska z ramienia PSL.

A żeby pisać, trzeba mieć o czym i kiedy.

Dlatego zdecydowałem się nie publikować tego, jak przez ten miesiąc przestawiałem się na zupełnie nowe obroty, dostosowane do odmiennego od dotychczasowego w moim życiu tempa. Pogodzenie potrzeby przebywania 30 godzin tygodniowo na dwóch wydziałach to wcale niełatwa sztuka. W połączeniu z pracą, jaką mam do zrobienia pozazajęciowo tj. w akademiku, można powiedzieć, że pracuję na pełnym etacie jako student :).

Pomyślałem więc, że może mały poradnik dla ludzi, którzy nie potrafią ogarnąć swego czasu będzie jak najbardziej na miejscu. Ot, taki skromny cykl, który z jednej strony powinien przywrócić trochę porządku na tym blogu, a jednocześnie na pewno przyniesie sporo korzyści tym, którzy "nie mają czasu". 

Odcinek 1. Porażka to proza życia

I've failed over and over and over again in my life and that is why I succeed.

Michael Jordan

Jedynie na zwycięstwo trzeba zapracować. Aby osiągnąć porażkę nie trzeba robić nic - sama przyjdzie. Chwila... czy tego chcemy?

Radzenie sobie z niepowodzeniem to równie istotna umiejętność, jak osiąganie sukcesu. Nabycie jej bardzo pomaga w momencie, kiedy jest potrzebna, tj. właśnie w obliczu braku szans na sukces. Czasem będzie można się z tym wyłącznie pogodzić i pójść dalej. Innym razem - trzeba będzie tak zrobić, a to zasadnicza dla dumy różnica. Ponieważ jednak nie mamy drugiego życia przed sobą (na pewno nie identycznego - uśmiech dla zwolenników idei życia po życiu), każda klęska powoduje opóźnienia w przejściu do następnego etapu. Przykłady?

  • Nieoddanie książki do biblioteki w terminie ---> Opłata ---> Wciąż nie oddajesz ---> Blokada konta ---> To sobie magisterkę popisalim
  • Zaspałeś ---> Spóźniłeś się ---> Nadrabiasz materiał w czasie, kiedy zaczęły się inne zajęcia
  • Choroba ---> Odkładanie wizyty u lekarza ---> Rozwój choroby ---> Więcej czasu w łóżku

Są to powszechne, codzienne sytuacje. A jak się to przekłada w życiu zawodowym?

  • Nieprzygotowanie do egzaminu --->Niezdany egzamin ---> Poprawka ---> Niezdana poprawka ---> Powtórka roku i/lub opłata
  • Masz do opracowania program szkoleń kadrowych w firmie ---> Program niezaakceptowany ---> Spieszysz się ze stworzeniem nowego ---> Popełniasz błędy ---> Przekraczasz termin i/lub tracisz pracę
  • Utknąłeś w korkach ---> Jesteś później w pracy ---> Zostajesz nadgodzinowo ---> Wracasz później do domu ---> Rodzina jest niezadowolona i/lub czeka na ciebie zimna kolacja

Nie będę tutaj mówił, jak porażek unikać, o nie. Po pierwsze, nie idzie ich uniknąć. Po drugie, trzeba je sobie czasem zafundować, chociaż zazwyczaj nie przychodzą one do nas z naszej własnej woli. I pogodzić się z tym.

Zegar każdego z nas ma 24 godziny. Każdy z nas ma tyle samo dni w roku do przeżycia. Każdy z nas jednak inaczej dba o ten czas. Ja na ten przykład podchodzę do niego zadaniowo - mam wyznaczone ramy czasowe wykonania pewnych czynności: węższe lub szersze, elastyczne lub nie. Dzięki temu zdaję sobie sprawę, że działania, które podejmuję, potrzebują czasu nie tylko na ich zaplanowanie i realizację. Potrzebuję rozliczyć samego siebie, a to czasami oznacza rozliczenie się z niepowodzeniem.

Jak więc można sobie z tym niepowodzeniem radzić? Jedziemy:

1. Wprost powiedzieć - to moja wina. Jeżeli współpracowałeś z innymi ludźmi, to jest to moją winą, że nie komunikowałem się z nimi wystarczająco skutecznie. Jeżeli pracowałeś sam, to kogo innego winić? 

Po chwili jednak zdajesz sobie sprawę "Okej, nawaliłem niezgorzej niż gołąb na Sukiennicach. Dlaczego?" Jeżeli zadałeś sobie to pytanie, to jesteś na jak najlepszej drodze do poprawienia swoich wyników w przyszłości.

2. Analizuj krok po kroku swoje działania. To nie jest tak, że całe, calutkie przedsięwzięcie runęło w jednym, ostatecznym momecie prawdy, godzinie egzaminu. Może zamiast w sobotę iść na imprezę, należało ten czas poświęcić na dopracowanie wystąpienia? Czy czytanie "Cienia wiatru" da nam większe pojęcie o oczekiwaniach klienta? Kto wie, czy przypadkiem ta kłótnia z informatykiem Nowakiem nie przyczyniła się do tego, że wziął zwolnienie w tygodniu wdrażania nowego systemu?

3. Wiesz już, co było nie tak. Zobacz, co było jednarazowym epizodem, a co może się powtórzyć. Może i raz zdarzyło się dać ponieść książce i jej niesamowitemu światu, ale cotygodniowe imprezowanie może się okazać nawykiem, który będzie wpływał na również przyszłe przedsięwzięcia, podobnie jak skłonność do konfliktów interpersonalnych.

4. Zdecyduj, co chcesz z tym zrobić. Wiesz już, co poszło nie tak, czemu tak się stało i co jest prawdopodobną przyczyną. Co z tą przyczyną zrobisz? Możesz ją:

  • ignorować - zostawić tak, jak jest
  • pogodzić się z nią - za każdym razem dawać sobie z nią radę, nowymi albo wypracowanymi metodami
  • wyeliminować ją
  • zrzucić na kogoś innego
  • przekształcić na swoją korzyść - "iść za ciosem", nawet po to, aby niwelować nieuniknione i tak straty

Żadnej z tych metod nie oceniam. Uważam, że zależnie od okoliczności trzeba sobie inaczej radzić w życiu. Każde działanie jest unikatowe, dlatego każdy sukces i każda porażka również będą niosły nowe warianty zmian, jakie zajdą w naszym życiu. Nie możemy przewidzieć przyszłości, nie możemy również przygotować gotowych rozwiązań na każdą okoliczność z uwagi na ciągle zmieniający się otaczający nas świat i ludzi. 

To, co jednak jest ważne, to podejmowanie decyzji. Brak decyzji jest regresem, albowiem inni ludzie również podejmują działania, zaś my - niezdecydowani - względem nich zostajemy w tyle. Decyzje będą i dobre, i złe. Ale trzeba wziąć na swoje barki odpowiedzialność za nie.

Walcz, mając rzekę za sobą. Skoro nie ma gdzie uciec, masz jedno wyjście i na nim możesz skupić całe swoje siły. Nazywa się to motywacją, o której napiszę za +/- tydzień.


Proszę o komenatrze, czy coś takiego daje radę :). Co się podoba, co wywalić, forma, styl. Pierwszy raz podjąłem się napisania takiego tekstu, dlatego krytyka jest mile widziana.