piątek, 12 listopada 2010

Jest coś pięknego w przypadku

Miałem wczoraj pisać o motywacji. Nie za dobrze to o jakości tego wpisu świadczy, nie :)? Piszę jednak dzisiaj, w dodatku o czymś innym - o planowaniu siebie.

Odcinek 2. Jest coś pięknego w przypadku

Wielkość człowieka polega na jego postanowieniu, by być silniejszym niż warunki czasu i życia.

Albert Camus

Otóż pomyślałem sobie o tym, jak na ostatnim seminarium licencjakim D. opisała jej zajęcia na polityce społecznej, na wydziale prawa. Zajęcia traktujące o planowaniu, zarządzaniu i tych sprawach. Prowadzący te zajęcia dał im ćwiczenie – studenci mieli zaplanować, kim będą za 30 lat. Ja osobiście słyszałem o tego typu pytaniach, ale

  1. Były to pytania zawodowe, zadawane np. przez przełożonego albo rekrutanta.
  2. Dotyczyły krótszego okresu, zazwyczaj oscylując wokół 5-10-15 lat.

Studenci mieli więc powiedzieć, kim sobie będą za te 30 lat i zaplanować drogę dojścia do upragnionego siebie. Coś, co w amerykańskiej terminologii nazywa się „trajektorią” – ładnie obliczoną drogą, którą obiekt przebędzie sobie, po czym dotrze do określonego punktu. 

Na ich studenckie warunki przekładając – od czego mieli zacząć, w jakiej firmie na ten przykład, kiedy awansują, na jaką pozycję, gdzie po drodze widzą rodzinę lub jej nie widzą w związku ze swoją działanością. Prowadzący te zajęcia podobno takiego siebie ma już rozplanowanego. Nawet wie, kiedy weźmie ślub. Tyle, że jeszcze nie ma chętnej. 

Bycie zdecydowanym, posiadanie wizji realizacji samego siebie, zaplanowanie przyszłości – to wszystko są fajne hasła. Gorzej, że niewiela ma to wspólnego z rzeczywistością. Zazwyczaj bowiem w takich planach uwzględnia się same pozytywne aspekty – cele. Wiadomo: cel nie może być negatywny, np. narobię się 30 lat, po czym strzelę sobie w łeb. Chociaż co kto lubi, ale my tu nie o tym.

Wypada tutaj przywołać dwa przykłady. Z pogranicza fikcji jeden i dwa z historii zaczerpnięte.

Terry Pratchett napisał bardzo fajną książkę pt. „Dywan”, którą akurat dzisiaj rano skończyłem. W świecie Dywanu, istnieje nacja Wightów – najstarsza w tamtejszym mini-uniwersum, otoczona mistycznym szacunkiem, a jednocześnie strachem. Dlaczego? Bo pamiętają przyszłość. Wiedzą, co ich czeka. Rozmowa z nimi jest bardzo ciężka z łatwych do wyobrażenia powodów :).

Kiedy więc w jednej scenie grupa takich Wightów zostaje napadnięta, wiedzą, że zginą. Jest tylko jedna na milion szansa, że przeżyją i (kto by pomyślał?), dzięki interwencji bohaterów przeżywają. O dziwo, cały ich świat wali się w gruzy. Przeżyli, chociaż mieli zginąć. I nie wiedzą, co mają dalej robić. Dokładniej - nie wiedzą, co mieli robić. Bo mieli zginąć, a żyją, nie pamiętając swojej przyszłości. Muszą sobie z tym poradzić na bieżąco, w niepewności jutra, ba, nawet najbliższych chwil. Pod koniec historii, kiedy dzięki różnym działaniom jednak znają nową przyszłość, nadziwić się nie mogą, że przeciętni ludzie potrafiątak żyć.

Tym historycznym przykładem za to będzie Kant. Spokojnie, nie będę brał na warsztat jego słów, lecz to, jak żył. 

  • ·         Nigdy nie oddalił się na więcej jak 100 km od Królewca, w którym spędził całe życie, jak można się domyślić.
  • ·         Chciał w pełni panować nad swym otoczeniem, głównie po to, aby nie zakłócało ono toku jego myśli. Dlatego na ten przykład, kiedy za oknem wyrastać mu zaczęło drzewo, które przesłaniało widok z tego okna, postarał się, by drzewo został ścięte.
  • ·         Jest trochę mniej znany z próby zaklasyfikowania całego świata, tak jak Newton z bycia alchemikiem. Nie pamiętam jednak tak naprawdę, pod jakim kątem chciał go klasyfikować. Ważne jest to, że w ten sposób chciał kontrolować każdy aspekt poznania – nic, co nie dałoby się uporządkować, przyporządkować, nie mogło mu umknąć. Nie wyszło - za mało kategorii.
  • ·         Jeżeli wierzyć profesorowi Brodzie, to pod koniec swego życia, Kant, kiedy zadano mu pytanie, czy przeżyłby swoje życie jeszcze raz w taki sam sposób, zaprzeczył.

Co wg mnie z tego póki co wynika? 

Ja się tej niechętnej małżonce pana wykładowcy w sumie nie dziwię. Nie chciałbym wiązać się z kimś, kto jest tak krótkowzroczny.

Zapytacie „Krótkowzroczny? Przecież on patrzy na siebie za 30 lat, planując wszyściutko po drodze!”.  Niemiecki plan Schlieffena udowodnił, że tego typu plany strategicznie nie mają racji bytu. Mówię tutaj o pierwszym planie wojny błyskawicznej, który jak wiemy, zawiódł. W 6 tygodni miała paść Francja, tymczasem w 6 tygodni wojska niemieckie dotarły w najlepszym wypadku 70 km od Paryża.

Z czego to wynikało? Von Schlieffen kalkulował posunięcia wojska zawodowego – sprawnego, zdyscyplinowanego, dobrze wyposażonego. Które o danej godzinie dociera na konkretne pozycje i przemieszcza się dalej zgodnie z harmonogramem. Tymczasem większość armi niemieckiej to byli poborowi – zwykli, zmobilizowani na wojnę ludzie, którzy poruszali się wolniej, byli mniej wydajni, nie mieli doświadczenia bojowego. Opóźnienie do opóźnienia i kolejny plan nie wypalił. W wielkim skrócie – plan ten zawiódł, bo chociaż cel był jasny, a metody i środki może i były dobrze obliczone, to okazały się zawodne, a to jedynie zwykłych opóźnień nie przewidziano.

Jak się to wszystko przekłada na głupotę, jaką wykazuje się każdy, kto planuje swoje życie? Zadajcie komuś, kto chce sobie trajektorię taką stworzyć, któreś z poniższych pytań:

  • ·         Czy uwzględniasz śmierć swoich bliskich - rodziny i przyjaciół? Czas, jaki dajesz sobie na dojście do siebie?
  • ·         Czy uwzględniasz  swoje choroby? Jak bardzo przykują cię do łóżka? I jak nadrobisz stracony czas i energię?
  • ·         Czy wiesz, jak wiele uwagi będziesz musiał poświęcić swojej przyszłej rodzinie?
  • ·         Czy wiesz, jak poradzisz sobie z porażkami, bo ktoś okaże się lepszy od ciebie?
  • ·         Czy wiesz, co zrobisz, jeżeli będziesz musiał zaczynać od początku?

Tak sądzę, nikt nie jest w stanie odpowiedzieć na te pytania. Jeżeli chcemy się kierować chociażby metodykami zarządzania projektami, dowiemy się, że planowanie to najdłuszy etap projektu. Tak 60-70% czasu mamy mu poświęcić.

Policzmy więc.

Mamy młodego człowieka, który się o czymś takim dowiedział. Ma 20 lat. Chce przewidzieć, kim będzie za 30 lat, czyli w wieku 50 lat. Żeby mu się to udało, tj. żeby efektywnie zbudował plan działania, musi planować siebie do… pi razy drzwi… 35-40 roku życia. Przeplanował więc 15-20 lat. Jest więc 15-20 lat opóźniony w realizacji swego projektu. Tak na dobry początek. Albo po prostu osiągnie mniej w wieku 50 lat. Wciąż więc jest opóźniony. I jakkolwiek staruszków nie chce z roboty wywalać ani nic z tych rzeczy, to naprawdę – trzeba brać pod uwagę ograniczeń, jakie pojawią się z wiekiem.

Nie da się usiąść z kartką i ołówkiem w ręku i zaplanować, kim będę za 30 lat. Życia na to nie starczy!

Ja osobiście nie chciałbym żyć w świecie, w którym jestem zaplanowany. Tak od początku do końca. Bez uwzględniania interakcji z otoczeniem. Żyłbym wtedy w naprawdę głupim świecie.

I dopiero to, w połączeniu z poprzednim postem, mogę chyba uznać za dobry wstęp do tego, jak się motywować, głównie pomimo wszystko.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz