niedziela, 21 marca 2010

Failstart

Mam zagwozdkę. Zagwozdkową.
Jest kilka pomysłów na tekst. I standardowo w ten sposób nie ma żadnego tym samym. Rogucki już chyba ma mnie dość od ciągłego przyśpiewywania mi, kiedy się za coś biorę. Dickinson chyba też. I Ciechowski. Bono dopiero zacznie mną rzygać. Albo ja nim. Tym niemniej ci moi ulubieńcy wciąż mi niezmiennie towarzyszą. Na dobre i na złe, pisać chcę, bo lubię i potrzebuję. I udaję , że rymuję.
Tak przeglądam sobie arcymały dorobeniek mój dotychczasowy. Jest kilka dobrych tekstów. Jest kilka wykurwistych tekstów. Jest kilka takich, które popełniłem i do których się przyznaję, jak i takie, które popełniłem i do których się nie przyznaję.
Prawda jest prosta, bo to leży w istocie prawdy, aby prostą możliwie była. Będę pisał rzadziej lub częściej. Tak miałem zawsze. Jedynie poziom tekstów się podwyższał ;).

Póki co leczę jednak syndrom wczorajszego dnia. Bo to dobry dzień był.
Nie dość, że się spotkałem z fantastyczną moją dziewczyną.
Nie dość, że Skiba polewał mi piwo.
Nie wspomnę nawet o tym, że na kumpla z gimnazjum w Synapsie wpadłem.
Ani o tym, jak podczas konkursu na dmuchanie balona tak, aby pękł, po pierwszym dmuchnięciu poleciał w publikę. I po konkursie, oczywiście.
Nie pamiętam nawet do końca, kto mnie piwem częstował, ani ja kogo.
Pamiętam za to, jak się sporo osób generalnie do mnie dobierało. Powiedzieć by można, że to przyjemne było, gdyby nie fakt, że to menowie byli. Brr.
A i tak najlepiej mi się to śpiewało (tudzież krzyczało):

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz